Cisza!
18 listopada 2024
Wyprowadziliśmy się spod dzwonnicy kościelnej, stromej drogi, po której załadowane skoszoną trawą od wczesnych godzin porannych na pierwszym biegu wspinały się traktory, albo z hukiem waliły w dół, ciągnąc cysterny aromatycznego obornika, żeby rozlać go na świeżo skoszone łąki. Jesteśmy osłonięci budynkami i zielenią od startujących i lądujących na lotnisku Pilatus samolotów. Słyszymy za to nidwaldzki dialekt języka niemieckiego. Mało tego w tej dzielnicy seniorów żaden z naszych sąsiadów nie mówi w innym języku. Stawiałam na Rosmari, tę od klatki z kurami w domu na zakręcie, ale mimo to, że mieszkała przez cztery lata w Dullier (część francuskojęzyczna) nie mówi po francusku, angielsku, rosyjsku, tylko po niemiecku. Tak czy inaczej poznałam tutaj już wszystkich dwudziestu sąsiadów i pozostaję z nimi w bardzo przyjaznych stosunkach. Do języka i przywoływania mnie na dywanik jeszcze wrócę.
A teraz jak było z tą przeprowadzką. Otóż ekipa zastosowała dźwig, którym zwoziła meble z czwartego piętra, co zajęło jej jakieś cztery godziny. Potem podjechała pod nasze nowe lokum, dwie minuty jazdy i znów z pomocą systemu różnych dźwigów część mebli symultanicznie wjeżdżała przez sypialnię na piętrze, a część przez garaż. Pani musi przy tym być i w tym uczestniczyć non stop. Więc pani była i ganiała po schodach między sypialnią, a garażem i reżyserowała, mimo że na każdym meblu wcześniej zamieściła naklejkę z nazwą pokoju przeznaczenia. Okna pootwierane, przeciąg, schody w górę, w dół, raz zimno, a raz gorąco. Pani przypłaciła to przeziębieniem.
Nasza stara komoda w nowym świetle okazała się naprawdę stara i nie warta widoku, więc trafiła z sypialni do garażu, a ta z salonu do sypialni. Czy ludzie często zmieniają zdanie i przestawiają meble? zapytałam ekipę. Okazało się, że tak, ale oni to rozumieją, bo przeprowadzka zawsze wiąże się z ogromnym stresem. Na tarasie naszego starego lokum została tylko donica na zioła. Jedyne trzysta literków ziemi i co teraz. Jarek oddał sprawę w ręce ogrodnika, który przesypał ziemię do kilku pojemników, a następnie wstawił donicę do windy. Potem wystarczyło tylko posprzątać po nim taras, mieszkanie, klatkę schodową, windę, chodnik okalający blok i po sprawie. Sprzątał Jarek, umieszczam tę informację, bo mu na tym bardzo zależy.
Ekipa przeprowadzkowa pracowała od siódmej rano do szesnastej i skasowała nas sześćdziesiąt procent więcej niż ekipa z kantonu Vaud, która zaczęła robotę o tej samej porze, przejechała ponad dwieście kilometrów w jedną stronę, skończyła nas meblować o dwudziestej i około dwudziestej trzeciej zajechała do Nyon. O ile ubezpieczenie zdrowotne kosztuje nas w Nidwaldzie znacznie mniej, to na ceny usług już trzeba będzie bardziej uważać.
Wracając do niemieckiego, wczoraj zostałam wezwana na dywanik do sąsiada z naprzeciwka. Głuchy jak pień dziadek przywołał mnie gestem Ala Capone, więc z ciekawości jak sarna przeskoczyłam dzielący nas trawnik, po czym sąsiad wypytał o moje korzenie i nazwisko. Sam ma żonę z Rumunii. Darłam się tak, że nie ma osoby w Ennetburgen, która by nie usłyszała, że jestem Polką, przez dwadzieścia sześć lat mieszkałam w kantonie Waadt, a na nazwisko mam Sikora. Dziadek ucieszył się, że ma za płotem Polaków. Po kilkumiesięcznej przerwie, wracam do nauki niemieckiego, pozyskałam następnego "przyjaciela" ;)
I zagadnij co? W nowej rzeczywistości cieszę się, delektuję i doceniam ciszę.
Do spisania,
Katarzyna Sikora Borowiecka
Komentarze
Prześlij komentarz