Czwarta przeprowadzka
Minęły dwa dni od mojego powrotu z Lozanny i znowu tam jedziemy. O jedenastej odbieramy klucze do nowego mieszkania, a o siedemnastej wstępnie zdajemy stare i już następnego dnia o świcie czeka nas przeprowadzka. Jarek prowadzi, a ja naradzam się z Nat przez telefon w sprawie przewózki kota. Jak przed meblami, to pewnie przerażony schowa się w kąciku nowego lokum i nie będzie przeszkadzać tragarzom. Zapada decyzja: przeprowadzimy kota już dzisiaj. Dojeżdżamy, sprawdzamy stan techniczny, odbieramy klucze, następnie wracamy do starego mieszkania. Jarek i Nat zabierają kota i inne precjoza w tym dwie skrzynie bluszczy, które Nat "strategicznie" postanowiła ukorzenić/rozmnożyć na tydzień przed przeprowadzką. Tak, oto delikatne roślinki chybotają się w plastikowych butelkach napełnionych wodą.
- To ma iść do samochodu?! - Przewrażliwiony na punkcie czystości Jarek łapie się za głowę.
Kot miauczy przedwcześnie uwięziony w klatce, a ja opróżniam z wody te butelki od bluszczy, podczas gdy Nat wpycha do czarnego wora kocią kuwetę napełnioną żwirkiem. Udaję, że nie widzę. Sytuacja jest napięta, wszyscy jesteśmy zmęczeni i nie wyspani, Nat jest dodatkowo zawirusowana. Lepiej nie wszczynać teraz bitew, które przerodzą się w pełnoskalową wojnę. Jarek przestępuje z nogi na nogę, kot zawodzi dzikim głosem, serce się od tego kraje. Nat łapie pod pachę wielki wór kocich chrupek, w ostatniej chwili zaciskam go gumką recepturką, żeby nic się z niego nie wysypało. Wór z kuwetą szczelnie zawiązuję, kiedy nikt nie patrzy. Oni jadą, ja zabieram się za pakowanie zawartości kuchennych szafek. Trzy godziny mijają jak chwila, aż kończą się kartony, a mnie opada zgroza.To jest obłęd. Nie zdążymy tego wszystkiego spakować do jutra! Odbieram telefon od Nat:
- Mamo, przeprowadzka będzie jednak dzisiaj. Ekipa przyjedzie za czterdzieści pięć minut.
- No tak, fajnie jest rozładować stres żartem - odpowiadam, po czym dorzucam, żeby po drodze dokupili kartonów.
- Ale to nie jest żart, oni wracają właśnie z Montreaux do Genewy przez Lozannę, to jest mała przeprowadzka, ogarną jeszcze dzisiaj.
- Kupcie cztery wielkie kartony! - rozkazuję i rozłączam się, zanim wykrzyczę, że to nie jest mała przeprowadzka.
Rozdygotanymi dłońmi wyjmuję resztę sprzętu z szafek na blaty, obskakuję szafy wnękowe i wywalam na łóżko to, co tam jeszcze wisiało. Zdejmuję lumpy z wieszaków i wciskam je do worków, które opisuję na taśmie malarskiej, noszę ją na nadgarstku jak bransoletę. Przeskakując worki i kartony, grzeję do przedpokoju i wciskam wszystko, co się nadaje do przewiezienia w workach. Tragarze przyjadą za kwadrans. Nat staje w drzwiach z nowymi kartonami. Składamy kartony i kończymy pakować kuchnię, mam nadzieję, że nic nie zostało w szafkach, bo znowu skończyły się kartony. Pojawia się ekipa przeprowadzkowa, przyniosła kartony. Mamy do nich włożyć lampy, wiatrak i wszystko co się wala pod nogami w przedpokoju, czytaj: hantle o różnych wagach i rozmiarach, maty i sprzęty do jogi...
Nat wyjmuje ze schowka mikrofalówkę. Jarek na hasło składa kolejny karton. Mieszkanie jest ciasne, wciąż na siebie wpadamy. Tragarze znoszą na dół kartony i worki, ale tych nie ubywa. Składamy kolejne kartony, do ostatniego wrzucam szlafrok, ręcznik, kosmetyki, dopycham durszlakiem i łyżką wazową. Nie zdążam opisać tego kartonu. Muszę stąd wiać! Tragarze noszą, góra, dół, góra, dół; w progu pojawia się kobietka z agencji, ta od wstępnej oceny stanu lokum. Dyskretnie daję nogę, góra, dół. Potrzebuję kwadransa w odosobnieniu, żeby odzyskać werwę.
W nowym mieszkaniu robię to samo co w starym tylko na odwrót i też na czas. Im więcej kartonów "uwolnię", tym więcej zabiorą tragarze. W Szwajcarii obowiązuje ścisły nakaz segregacji śmieci, co jakiś czas wystawia się je przed dom, w odpowiednich godzinach. Spóźnisz się na wywózkę i wracasz z tym do mieszkania. Nat instruuje tragarzy w sprawie ustawienia mebli i roślin. Pokój Nat zawsze przypominał tropikalną dżunglę.
Wszędzie widzę kartony, a część z nich, nie rozpakowanych, zostaje po środku mieszkania, kiedy późnym wieczorem wsiadamy do samochodu.
To była nasza czwarta przeprowadzka w ciągu ostatnich dwóch lat. Najpierw Nat przeprowadziła się z Nyon do różowej willi w Lozannie, a potem ja z Jarkiem pod kościół w Ennetburgen. Następnie my zwialiśmy kilka przecznic dalej od dzwonnicy, która waliła w dzień i w nocy co kwadrans, a tym razem Nat nawiała od myszy i wiecznie zatykającej się kanalizacji z mieszkanka w podpicowanej różowej ruinie z pięknym ogrodem.
Do spisania,
Katarzyna Sikora Borowiecka
P.S. Nie doszacowałam dobytku zgromadzonego przez Nat. Jest tego dwa razy więcej, niż rok temu i końca nie widać. ;)
P.P.S. W związku z powyższym firma przeprowadzkowa skasowała mnie podwójnie.
Komentarze
Prześlij komentarz