Do następnego morsowania
28 listopada 2020
Dzisiaj otworzyli nasze lodowisko dla publiki. Wcześniej działało, ale wstęp na nie miały tylko dzieci z klubów sportowych o ile nie przekroczyły trzynastego roku życia. Władze Berna rozważały przeznaczenie lodowisk na kostnice, gdyby w szpitalach zabrakło miejsc. Już wiem dlaczego młodsze dzieci mogły jeździć, a starsze nie. Dla większych nie byłoby miejsca na lodzie między trumnami.
Idziemy morsować. Nat w drodze na lodowisko minęła plażę i donosi nam, że tam jest policja. Pytam czy policja wywleka ludzi z jeziora, żeby się nie przeziębili. Nat śmieje się, nie wyklucza takiego scenariusza, ale śpieszyła się i nie mogła się przyjrzeć. Zaraz się dowiemy.
Pas dla rowerów jest zablokowany przez radiowóz, z koguta na dachu migają niebieskie światła. Schodzimy na plażę. Z baru policjanci odbierają tacki z rybą i frytkami na wynos.
Możemy wleźć do jeziora! Fale jak cholera, woda rozpryskuje się o kamienny pomost i schody, wieje wiatr. Znajomi są już w wodzie, ona zanurzona po szyję, on po pas.
- Wchodź, jest fantastycznie! - zachęcają mnie, oboje zdrowi, młodzi, piękni i tryskający energią.
Rozbieram się i włażę do Jeziora Genewskiego. A niech to! Jest zimno jak diabli, zamarzły mi palce u stóp, całą mną telepie. Nie czuję łydek, odliczam sekundy, spoglądam na fale, jak nadejdzie większa, zwieję. Przemierzam kolejne dwadzieścia centymetrów i ratując życie zawracam, kiedy woda sięga mi nad kolana. Wycieram się starannie i na powrót wbijam w grube ciuchy. Nie potrafię zwalczyć instynktu samozachowawczego!
Co jest ze mną nie tak?
Do spisania!
Komentarze
Prześlij komentarz