Ameba



 





26 grudnia 2020

    Czytam, że na Tajwanie w powietrze wyleciała jedna z dwóch światowych fabryk produkujących  składnik niezbędny do wytworzenia hydroksychlorochiny, leku na malarię, który okazał się skuteczny przy leczeniu Covid.

    Za to ja zgubiłam się w górach. Chwila nieuwagi i grzeję na łeb na szyję po nieistniejącej trasie. Nie chce mi się wdrapywać pod górę, więc zjeżdżam i zjeżdżam, szukając jakiejś innej trasy, do której mogłabym dodrzeć przedzierając się bokiem góry. Wspinaczka na Mont Blanc jest bardziej niebezpieczna od tej na Mont Everest, bo w Alpach jest mnóstwo szczelin niewidocznych spod śniegu. 

    Czy tutaj są jaskinie, nie wiem i nie mam ochoty zwiedzać ich dzisiaj. Jestem sama, nie wzięłam ze sobą mapy, baterie w telefonie są na wyczerpaniu, bo z braku towarzystwa słuchałam mp3. Zatrzymuję się i zdejmuję narty, przełączam buciory z trybu jeżdżącego na wchodzący, producenci powinni dodać do tych ciężkich sztywnych buciorów tryb wspinaczki pod piekielnie stromą górę. Spoglądam w błękitne niebo i ruszam. Wbijam but po buciorze w śnieg i tak na przemian, próbuję nie liczyć kroków, byleby znaleźć w tym śniegu oparcie i nie spaść  ze ściany. 

    Przez pierwsze sto metrów jestem Homosapiensem, cofam się do Neardentalczyka, Homo erectusa, Habilisa i Australopiteka. Po kilometrze wspinaczki wstecznie ewoluuję posturą w małpę. Na koniec w ślimaka pozostawiającego po sobie ślady śluzu, który wypaca się ze mnie wszystkimi otworami nieuszczelnionymi kombinezonem. Kiedy docieram na skraj trasy narciarskiej jestem  amebą. Jakiś facet pochyla się nade mną, żeby zapytać czy wszystko jest w porządku. Ciśnienie świszcze mi w uszach. Mam sucho w ustach. Nie mogę wydobyć z siebie głosu. Unoszę dłoń i wystawiam kciuk do góry, choć powinnam skierować go w dół. Dobić! O tak. Tak byłoby najłatwiej! A kiedy już oddech się wyrównuje, zjadam trochę śniegu i wstaję. Przestawiam buty na tryb zjazdowy i wpinam się w narty. Przez całą drogę powtarzam sobie, że kocham góry, a kiedy docieram do domu mocno w to wierzę.    

    W szwajcarskich Alpach wybuchła afera: 350 brytyjskich turystów na kwarantannie ulotniło się w ciągu nocy. Policja próbowała się do nich dodzwonić, ale bezskutecznie. Tacki ze śniadaniem podstawione pod drzwi hotelowych apartamentów zostały nietknięte! Policja ściga uciekinierów. Część z nich zwiała do Francji. Wprawdzie hotele są tam otwarte, ale nie stoki. Mer miasteczka, z którego zwiali turyści wcale im się nie dziwi. Rozumie jak ciężko jest przetrwać dziesięć dni w pokoju o powierzchni dwudziestu metrów kwadratowych w towarzystwie małych dzieci.

Do spisania!

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

To już jest oficjalne

Jak nie płacić za benzynę w Szwajcarii

Ring bokserski