Kaganiec


 


30 stycznia 2020

Nienawidzę robić zakupów w sobotę, bo wtedy zawsze są tłumy, zwłaszcza, kiedy pada. A dzisiaj leje jak z cebra, więc każdy kto ma auto podjedzie nim do sklepu. Wyobrażam sobie, jak krążę po parkingu i szukam pustego miejsca. No trudno, jest mus, jakoś przecierpię.  

Wjeżdżam na parking centrum handlowego, a tu zaskoczenie. Nie dość, że pozwalają zaparkować za darmo, to jeszcze mogę sobie przebierać w miejscach. Parkuję pod samym wejściem. W supermarkecie pustki, wchodzę jeszcze do dyskontu po Ariel do białych rzeczy i kilka zgrzewek wody. 

Ledwo pcham załadowany z górką wózek. Czekam na windę, pani w dopasowanej w talii miodowej kurtce podchodzi z wypchanym wózkiem. Nie trzyma przepisowego dystansu, czuję w niej bratnią duszę. Na drzwiach windy wisi kartka: w środku może przebywać jedna osoba. 

Winda podjeżdża, wpycham do niej wózek, tyle że koła blokują się w szynie, po której przemieszczają się drzwi windy. Musiała się wypaczyć. Wózek z hukiem ląduje na boku. Wysypują się z niego cztery zgrzewy wody, dziesięciokilogramowy karton z proszkiem do prania i dwadzieścia kilogramów głównie warzyw i owoców. Uwolniona z rozerwanej siatki pomarańcza toczy się samotnie po podłodze. 

Pani śpieszy mi z pomocą. Wygrzebuję z wózka, to, co z niego nie wypadło i wspólnymi siłami podnosimy cholerstwo. Na powrót załadowujemy pojazd zakupami.  

Proponuję pani, żeby też wsiadła, z czego chętnie korzysta. Teraz to jej wózek blokuje się na nieszczęsnej szynie. W ostatniej chwili udaje nam się go uratować przed upadkiem.

Obie w zaparowanych okularach pozbywamy się maseczek.

- To już trwa prawie rok - mówię wskazując na maseczkę. 

Pani ma łzy w oczach. Słyszała dzisiejszą audycję w radio. Szczepienia nie są obowiązkowe, ale rząd zastanawia się nad wprowadzeniem sankcji dla niezaszczepionych: w przyszłości można im będzie zabronić korzystania z restauracji i kin. 

Mówię, że to niemożliwe! W Szwajcarii nikt na to nie pozwoli. Tylko czy sama w to wierzę. Przypominam sobie jak w lutym ubiegłego roku oglądałam reportaże z zamkniętego Wuhanu i zaklinałam się na wszelkie świętości, że nas nie zamkną. W Szwajcarii nie ma totalitarnego reżimu! A jednak zamknęli i nas. Wprawdzie nie tak szczelnie, jak Chińczyków w Wuhan, ale jednak. I zakagańcowali. Odradzali śpiewu i głośnej mowy, spotykania się z ludźmi. A myśmy się na to zgodzili. Poddaliśmy się jednemu eksperymentowi, a teraz godzimy się na lekarstwa być może groźniejsze od samej choroby. 

 Słyszałam, że ludzie zaszczepieni Pfeizerem i Moderną mają zakaz wjazdu do Chin. Muszę potwierdzić wiarygodność źródła tej informacji. 

Dzisiaj nie włączę telewizora. Dość mam patrzenia na wszędobylskie strzykawki i igły wbijane w ramiona. Boję się zastrzyków, a na widok igły całe życie mdlałam. Od jakiegoś czasu jednak już nie odwracam wzroku, choć słabo mi się robi na widok igły i nie mdleję. Uodporniłam się! Na co jeszcze przyjdzie mi się uodpornić, aż boję się nad tym deliberować w ten sobotni poranek, kiedy niebo płacze deszczem, a ten przepełnia koryto naszego górskiego strumyczka, dzisiaj przypominającego rozsierdzoną rzekę. 


Do spisania!



Komentarze

Popularne posty z tego bloga

To już jest oficjalne

Jak nie płacić za benzynę w Szwajcarii

Ring bokserski