Interlaken



25 lutego 2021


Interlaken, a konkretnie zbocza położone nad Grindelwald przypominają baśniową krainę zaaranżowaną przez Disneya. Stacyjki kolejowe są rozmieszczone na wysokich stokach, zielono żółte pociągi suną na tle bieli, kamienne fortece wznoszą się na szczytach gór, a maleńkie osady, na które składa się po kilka hotelowych budynków i stacja kolejki linowej dekorują stoki. Ponoć to tutaj Bollywood kręci swoje filmy, co wyjaśniałoby nadzwyczajną ilość indyjskich restauracji w samym tylko Interlaken.

Meganowoczesna kolejka w postaci przeszklonej kabinki (Eiger Expressu)  wwiozi nas  prawie pod  Jungfrau. Na sam szczyt można wjechać za kolejnych 61 franków. Tam już nie ma stoków, za to jest taras widokowy i restauracja. W ramach biletu oferowany jest ponoć posiłek, ale nie wiem, jak to się teraz odbywa, skoro restauracje oferują jedzenie wyłącznie na wynos.

Wysiadamy z kolejki objuczone dwiema parami sanek i gotowymi sałatkami zakupionymi w supermarkecie, w kaskach przytaszczyłyśmy wodę i sztućce. Obżarte po szyje wskakujemy na sanki. Czeka nas zjazd po torze saneczkowym. Już mamy ruszać, kiedy obok zatrzymuje się inny amator saneczkowania. Zwraca uwagę na nasze buty. Ponoć są nieodpowiednie. Facet odjeżdża, a my podśmiechujemy się: jak go jeszcze spotkamy dowie się jakie z nas twardzielki. Odpychamy się i zjeżdżamy. Cholera, niepotrzebnie, zjazd jest piekielnie stromy, musimy hamować. Śnieg spod butów rozpryskuje się o gogle, oblepia kombinezony, wpada za kołnierze kurtek. Przed nami płaski kawałek, który musimy przejść pieszo, sanki obijają się o nasze łydki, są ciężkie, ważą około piętnastu kilogramów, będziemy miały posiniaczone nogi. Znów zaliczamy długi i stromy zjazd. Szczęśliwie siedzisko jest zrobione ze skóry, lądowanie jest w miarę miękkie. Wypadamy z trasy, pędzimy przez las, trudno zahamować. Zawracamy, brnąc w  śniegu po kolana. Znów zjeżdżamy, niżej i niżej, trasa wiedzie wśród świerków, czasem przecina narciarski stok, trzeba mieć oczy wokół głowy. Wreszcie dojeżdżamy do osady. Czytam, że to Wengen. Pojechałyśmy w złą stronę! 

Najdłuższy na świecie stok saneczkowy mierzy 11km, a różnica wzniesień wynosi 2 kilometry. Spodnie narciarskie mam tak mokre, że spadają mi z tyłka  pod własnym ciężarem. Ze szczelnie zapiętej kieszeni kurtki wydobywam rozmokłą mapę. Papier rozpada się między palcami, ale udaje mi się wyczytać, jak bardzo zboczyłyśmy z trasy. Doliczam do zjazdu ekstra cztery kilometry. Żeby wrócić na tor czeka nas wjazd kolejką linową. Wjeżdżamy "Królewskim ekspresem" i znów dosiadamy sanek. Im niżej, tym bardziej mokry jest śnieg, zamienia się w breję. Jesteśmy przemoczone na wylot, mimo że temperatura powietrza sięga na tej wysokości dwudziestu stopni, przemarzłyśmy do szpiku kości. Nat narzeka na ból zamarźniętych stóp. Wyjmuje stopę z martensa, zdejmuje skarpetkę. Stopę ma siną, wygląda mi to na odmrożenie drugiego stopnia! Obejmuję dłońmi drobną stopę, Nat ma stopy i dłonie po mojej mamie. Stopa jest zimna jak lód, więc próbuję ją rozgrzać.  Nat wykręca skarpetkę. Śnieg barwi się na kolor siny. Martensy zafarbowały stopę Nat i skarpetkę. 

Nie mam odwagi zdjąć moich zamszaków, choć chlupocze w nich woda. Boję się, że nie uda mi się ich ponownie założyć. Zresztą do końca zjazdu pozostał kilometr. 

Nat ma łzy w oczach, stopy jej zamarzły i pieką z bólu. Wręczam jej kluczyk do auta i instruuję jak je odpalić, żeby włączyć ogrzewanie, byleby nie dotykała wajchy biegów. Jakby dotknęła, lewy pedał to jest hamulec. Sama z dwiema parami sanek zasuwam po śniegu  kolejny kilometr do wypożyczalni. Przemierzam ogromniasty terminal Griendenwald z sankami przewieszonymi przez oba ramiona. W butach mi chlupocze, woda rozbryzguje się na podłogę, portki mam na wysokości ud, mokra kurtka waży tonę, włosy mam zlepione od potu i rozczochrane, bo kask na trasie saneczkowej jest obowiązkowy. Dynda  mi ten mój saneczkarski image kilem kitu. Dopiero przy wyjściu orientuję się, że nie założyłam maski. Wiem jak wredną potrafię mieć minę, kiedy jestem zdesperowana i zmęczona. Nikt nie miał odwagi zwrócić mi uwagi na brak kagańca.   

Do spisania!

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

To już jest oficjalne

Jak nie płacić za benzynę w Szwajcarii

Ring bokserski