Aloes






 5 marca 2021


Kolega pisze de żony: "Już jestem w samolocie, bardzo się o mnie troszczą. Już dwa razy zmierzyli mi temperaturę, najpierw na bramce, a potem w samolocie. Zapytałem czy serwują herbatę z sokiem malinowym."

Jadę na narty, Grindelwald (szczyty nad Interlaken) tak bardzo przypadł mi do serca, że musiałam tam wrócić. Tym razem zamiast jeździć na złamanie karku chciałam odpocząć. Wynajęłam pokój w hotelu, w którym mieścił się kryty basen, sauna sucha i parowa. Z samego rana relaksacyjnie popływałam w basenie, wysiedziałam się w saunach, a po śniadaniu poszłam na narty. Zdecydowałam jeździć tylko po niebieskich trasach, co godzinę robić sobie przerwę na napoje, a w południe zjeść porządny lancz na wynos, poluzować wiązania butów i poopalać się w ostrych promieniach górskiego słonka. 

Niestety coś pomieszałam, ze szczytu prowadziła tylko czarna trasa, dopiero po kilku kilometrach przeskoczyłam na czerwoną, a na koniec odnalazłam niebieską, którą zjechałam do nieznanej mi osady. Miałam się relaksować, więc nie spojrzałam na mapę. Słuchałam skrzypienia śniegu pod nartami to lewym uchem, do prawego z mp3 Jasieński sączył mi "Uciekiniera" Jamesa Clevella. Wjechałam pierwszym napotkanym wyciągiem na inny szczyt i znów prowadziła z niego czarna trasa. Minęła godzina, czas na napoje, nie chciało mi się pić, nie czułam grama zmęczenia, ale zasady trzeba mieć.  Zatrzymałam się przy restauracji, zamówiłam espresso i półlitrową butelkę wody. Usiadłam na skraju tarasu na drewnianej podłodze, zmarzniętym tyłkiem na zimnej drewnianej podłodze. Było nas więcej, siedzących na tej przemarzniętej podłodze i raczących się płynami. Krzesła i stoliki usunęli, bo wiadomo mamy Covid19(84). Pochłonęłam płyny, powoli, bo przecież się relaksuję. Nudy! Minął kwadrans, kiedy znów wróciłam na stok.

Cudowna czerwona trasa, a na niej tor zakończony radarem. A niech mnie! Muszę sobie zmierzyć prędkość. Jadę relaksacyjnie, odpoczywam przecież. Radar pokazuje trzydzieści sześć kilometrów na godzinę. Niemożliwe, pewnie się rąbnął. Na trasie nie ma innych narciarzy, brakuje mi punktu odniesienia. Wjeżdżam na szczyt i ponownie zjeżdżam w stronę radaru. Znów pokazuje się 36! Do trzech razy sztuka, moje ciśnienie  rośnie na wyciągu, a przecież miałam się relaksować. Zjeżdżam 60 km/h! Po sześciu godzinach jazdy, na lancz nie było czasu, wracam do hotelu. Zrzucam z siebie kombinezon, wbijam się w strój kąpielowy i szlafrok. Do kolacji została godzina. Zdążę jeszcze przepłynąć kilometr i posiedzieć w saunie. 

Wracając z kolacji mijam pawilon basenu, w wodzie nie ma żywej duszy. Wbijam się w strój kąpielowy, wysechł, w pokoju jest cieplej niż w saunie, przepływam kolejny kilometr. Od tego relaksowania się jestem tak zmęczona, że długo nie mogę zasnąć, w dodatku boli mnie głowa. Rano budzę się na aloesowym kacu. Głowa mi pęka, mam wrażenie, jakbym napiła się whiskey i obudziła czując w ustach smak wciąż nieprzetrawionej gorzały. Idę na basen, klnąc cały ten aloes w kamień. Mijam aloesową saunę, pracownik hotelu rozpyla w niej środek dezynfekujący! 

Mój profesor od PO w liceum mawiał:  "Czyś ty pomylił dupę z głową?" i tu padało nazwisko delikwenta. Też chciałabym to wykrzyczeć, ale nie znam niemieckiego. 

Szajse!


Do spisania!

P.S. Jak zjeść przy stoliku w szwajcarskiej hotelowej restauracji nawet jeżeli nie jest się gościem? Wystarczy wejść do lokalu i obgadać sprawę z obsługą. Nie dzwonić, tylko przyjść, a znajdzie się sposób, żeby obejść zakazy. 



Komentarze

  1. Witamy w komunistycznych chinach

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jocik, w Chinach, w Polsce za czasów komuny i Korei Północnej. Ma sa kra! To się dzieję naprawdę.

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

To już jest oficjalne

Jak nie płacić za benzynę w Szwajcarii

Ring bokserski