Urlop pęłną gębą


 9 sierpnia 2021 

Wysłałam rodzinę na kilka dni do Polski. Niech żyje urlop! Kombinuję jakby dla odmiany skupić się na nic nie robieniu. Głaszczę kota, przeglądając prasę. Spojrzawszy na datę uświadamiam sobie, że za tydzień czeka nas cyklinowanie podłóg. Cholera, to już za siedem dni! Muszę wypróżnić wszystkie szafy i szuflady, żeby ekipa remontowa mogła powynosić meble. 

W lodówce mam pustki, na stole w kuchni leżą gazety z wtorku. Minęły trzy dni mojego urlopu, jest piątek.

Muszę zrobić zakupy spożywcze i wybrać kolory farb do wnętrz. W drodze do miasta mijam plac budowy, jest pora lanczu, więc widzę tylko jednego robotnika. Dowiaduję się, co robią z wykopaną pod fundamenty ziemią. Okazuje się, że odsprzedają pośrednikom. Za ile? Facet nie wie. Pytam ile ton mieści się w tamtej małej naczepie, szeroko gestykuluję, wskazując jedną z ośmiu w różnych rozmiarach. Odpowiedź brzmi pięć metrów sześciennych. Oświadczam, że biorę. 

- Czy się aby napewno dobrze się pani nad tym zastanowiła? - pyta.

Jakbym słyszała Jarka! Cholerny głos rozsądku! Postanowiłam i nie muszę się z nikim radzić.

- Jeżeli ma pan kilka chwil, pokażę gdzie dostarczyć - mówię.

W drodze do domu pytam jeszcze, ile to będzie kosztować. Oświadcza, że się dogadamy. 

Facet truchtem wraca na budowę, a ja maszeruję do miasta. Wracając objuczona jak muł, mijam budowę. Przerwa na lancz już się skończyła. Wrze jak w ulu. Wypatruję mojego człowiek i na migi oświadczam, że czekam. Unosi do góry kciuk. 

Coś tam przegryzam, opróżniając kolejne szafy. To się chyba nigdy nie skończy. Po co nam jest tyle tych rzeczy? Do remontu pozostały cztery dni!

Słyszę, że towar podjeżdża pod dom. Idę na parking z ciężką torbą. Kolega z branży budowlanej, u którego zasięgnęłam języka, dał cynk, że metr sześcienny ziemi kosztuje osiemdziesiąt jednostek płatniczych, ale najdroższy jest ponoć transport. Przygotowałam się na wydatek, odwiedzając bankomat w supermarkecie. 

Facet wysypuje ziemię. Żeby uwolnić ręce, podaję mu torbę z trzema sześciopakami piwa. Facet zagląda do torby, a na jego twarzy pojawia się szeroki uśmiech. Wsiada na pakę ciężarówki. Jakoś mi jest niezręcznie, więc dorzucam stówkę. Całuje banknot i odjeżdża. 

Kolega z branży budowlanej jest zazdrosny, a ja patrząc na górę ziemi, która pokryła dwa miejsca parkingowe i sięga mi do czoła dostaję ataku paniki.

Co ja, do diabła, zrobiłam?!


C.d.n.


Do spisania!


P.S. Czytam, że połowa Turcji płonie, a druga jest pod wodą! :(



 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

To już jest oficjalne

Jak nie płacić za benzynę w Szwajcarii

Ring bokserski