Dwa obiady dziennie

 



29 grudnia 2021

Dwa dni przed Wigilią Nat przyjechała do domu na Święta. Zajrzała do lodówki i stwierdziła, że tego, co nagromadziłam nigdy nie zjemy. Zdziwisz się jak szybko to pójdzie, pomyślałam, ale nie powiedziałam tego głośno. Wciąż dostaję opiernicz za to, że wciskam komuś żarcie. Moja wina polega na tym, że  niepokoi mnie, bo oboje nie jedzą śniadań, sama też ich nie jem. Poranna kawa z tłustą śmietaną, albo masłem syci mnie tak, że nie jestem głodna do południa. Jemy dwa posiłki dziennie, ale bardzo treściwe. W Szwajcarii dwa razy dziennie je się obiad. W porze obiadu (tutaj w południe) i kolacji (jak tam komu pasuje). W ciągu roku, o ile nie wypadniemy do restauracji, albo z wizytą, gotuję tych obiadów 365 pomnożone przez dwa. Dwa obiady dziennie, wieczorem w akompaniamencie zupy! Zawsze podaję warzywa, raz w postaci sałatek, raz czegoś tam na parze. Po 17  latach posiadania córki daje to prawie 12500 godzin spędzonych w kuchni. Zważywszy na to, że po 10000 tys godzin stajemy się ekspertem, mogę o sobie powiedzieć, że jestem profesjonalną kucharką. 

Przyjaciółka poleciła mi sklep dla restauracji, jako profesjonalna kucharka nie zastanawiam się tylko walę tam jak w dym. Czegóż tu nie ma. Kilkumetrowa siedmiopółkowa lodówka wypełniona jest dziczyzną. Kawały są wielkie, ale sprawdzam można mrozić. Potnę na mniejsze porcje i wrzucę do zamrażarki. Kupuję też trzy kilogramy świeżego boczku, golonki z indyka, piersi kaczki, przepiórki i wołowinę na gulasz po burgundzku Julii Child. Po jednej stronie lodówka ma długość 50 metrów, po drugiej stronie korytarza w sektorze mięs stoi druga taka sama potężna lodówka. 

Lecę do cuchnącego sektora ryb. Och czegoż tam nie ma: karpie, sandacze, flądry, łososie zwiezione z całego świata, muszle i skorupiaki. Porywam langustę, ostrygi i karpia.  Teraz sektor warzywno owocowy. Orzechy włoskie w worach po pięć kg, bez przesady! Ale jakie owoce: maliny słodkie jak te zerwane w ogrodzie latem z krzaka, z mandarynek skórka odłazi prawie sama, winogrona do wyboru do koloru, granaty, mango, ananas, dorzucam warzywa na surówki i na na zupę, pięciokilogramowy wór cebuli. Nie ma mniejszych! :( 

Pcham ogromny wózek w stronę nabiału. Wózki są tam ogromne, nawet pustym trudno jest manewrować. Ustawiam sobie ten wózek w nieprzeszkadzającym nikomu kącie i ganiam z torbą, po czym zrzucam towar na wózek i tak w kółko. Ale od nabiału do wind,  które wwiozą  mnie na poziom szklano-garnkowo-wekowy-chemiczny i kasowy jest blisko, więc wpadam tym wózkiem w witryny, w regały, w inne wózki i przepraszam, przepraszam, przepraszam! Grunt, że posuwam się do przodu. 

Wieczorem wyznaję przyjaciółce, że jestem zakochana. Czuję wiatr w. żaglach, a w głowie roją się plany i marzenia, nie pamiętam, kiedy ostatnio byłam taka szczęśliwa. Przyjaciółka cieszy się, że mnie uskrzydliła. Na koniec dorzucam jeszcze, że jakby miała jakikolwiek wpływ na to gdzie będę pochowana, ma wysypać garstkę moich prochów w sektorze czerwonych win z Langwedocji.

Do spisania!

P.S. Lodówka znów świeci pustkami, za to zamrażarka wciąż pęka w szwach :)


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

To już jest oficjalne

Jak nie płacić za benzynę w Szwajcarii

Ring bokserski