Genau, genau, genau!
9 lutego 2022
Nie zarobi na mnie żaden hotel, siłownia, basen, spa, kino, teatr, opera, filharmonia, restauracja i żaden kraj, który mnie do siebie nie wpuści. Z zasady nie pcham się tam, gdzie mnie nie chcą.
Za zaoszczędzone pieniądze kupię sobie kożuch, żeby nie marznąć na długich zimowych spacerach; ze dwa koce z alpaki, żeby okryć nimi kolana, kiedy popijam poranną kawę na tarasie; dokupię drewna do kominka. Wykluczyli mnie, a w trzech słowach: jestem antywakserem covidovym!
Deleguję zadania i miotam się między pakowaniem, a praniem, aż wreszcie przychodzi długo wyczekiwany mail od właścicielki mieszkania, które wynajęłam od jutra w górskim kurorcie w Gryzonii. W mailu jest instrukcja dotycząca bezpiecznego poruszania się po kawalerce wielkości chusteczki higienicznej, łącznie osiemnaście stron tekstu po niemiecku! Tnę dokument i wstawiam do google translate, tekst wciąż okazuje się za długi, więc przycinam bardziej, potem gubię się, który kawałek przetłumaczyłam, a którego nie. Wciąż nie mam pojęcia gdzie mam szukać klucza, Tymczasem właścicielka lokum milczy, poproszona o angielską, francuską wersję, polska też ujdzie.
Przypomina się sytuacja sprzed dwudziestu kilku lat, kiedy wraz z dwoma brytyjskimi szefami poleciałam w podróż służbową do Frankfurtu nad Menem. Proszę taksówkarza o zawiezienie nas pod adres (szczyptę niemieckiego liznęłam, za czasów studenckich, podróżując autostopem z Polski przez Niemcy do Francji). Orientuję się, kiedy się do mnie mówi o pogodzie, narzeka na korki, na głupiego kierowcę zajeżdżającego nam drogę. Zwyczajnie kumam mowę ciała. Potrafię nawet podtrzymać rozmowę, powtarzając w kółko: genau, genau, genau. Kiedyś zrobiłam też prelekcję o konstelacji gwiezdnej: Wskazałam na wielki wóz i westchnęłam: - Großer volkswagen.
Minęło kilka dni od powrotu z Frankfurtu, kiedy jeden z szefów położył na moim biurku trzystronicowy akt notarialny napisany w języku niemieckim i poprosił, żebym rzuciła wszystko i przetłumaczyła na wczoraj. Wyznałam, że po niemiecku improwizuję, w żadnym razie nie mówię. Nie uwierzył, bo przecież był przy tym jak rozmawiałam z taksówkarzem, szatniarzem, kelnerem. Oh, gdyby dwadzieścia lat temu istniał google translate… wtedy nie byłoby problemu. Ale problem się pojawił, kiedy odmówiłam tłumaczenia, a szef stracił do mnie zaufanie na ładnych parę godzin.
Do spisania,
Katarzyna Sikora Borowiecka
Komentarze
Prześlij komentarz