Ukraińcy na parkingu



 26 marca 2022


Jarek opowiada, że symultaniczne strzyżenie u fryzjera z Nat bardzo go rozczarowało, wprawdzie trochę pogadali, ale dźwięki suszarki uniemożliwiły im dalszą rozmowę. Jarek z salonu dla dam wyszedł pięknie wystylizowany, Nat włosy do połowy pleców skróciła do ramion i teraz głowa wydaje jej się tak lekka tak, "że czuje się inaczej'.

Oboje wyglądają wiosennie i świeżo. Ja zdecydowałam włosy zapuszczać, więc w tym czasie wyskoczyłam  na obchód sklepów, a co galeria, to gdzieś zapachniało kawą, więc absolutnie musiałam ją sobie zamówić. I tak po trzech kawach, w sumie po czterech, wracamy z Jarkiem z Zurychu do domu. Nieźle mi poszło, bez postoju  wytrzymałam półtora godziny, aż tu nagle:

- Zjedź, bo nie wytrzymam!

I tak zjechaliśmy na pierwszy lepszy parking przy autostradzie, nic tam nie było tylko toaleta. W dzikim pędzie mignęły mi dwa auta na ukraińskich blachach. Auta wyładowane po dach, różowy miś przytulony do szyby… 

Myłam ręce, a w umywalce obok młodziutka matka obmywała odparzoną  od pieluszki pupę dziecka.  Po chwili  z innych toalet wysypały się młode kobiety. Wyszłam,  żeby zrobić im miejsce przy umywalce.

Wzdłuż  parkingu na zesztywniałych nogach spacerował starszy pan, od strony toalety sztywnym krokiem przeszła staruszka. Przypatrzyłam się autom, faktycznie, były wypchane po dach,  ale sprytnie: bagaż nie przysłaniał lusterek wstecznych. 

Odjeżdżamy! Nie moment! Odrywam się od klamki i podchodzę do staruszków. Łamanym rosyjskim pytam jak daleka czeka ich jeszcze podróż. Mówią, że mają blisko, jadą do Genewy. No tak, zostało im sto kilometrów. Pytam czy chcą wody. Patrzą na mnie niedowierzająco. Jeżeli mamy wodę…

Mamy! Trzy półtoralitrowe nienapoczęte butelki! Sięgam do bagażnika i wręczam im te butle. Nie trzeba, wystarczy jedna, oboje protestują. A ile was jest? Sześcioro plus dziecko.  Wciskam im tę wodę. Ale tak brać? pyta. W jej oku pojawia się łza, pyta skąd pochodzimy, mówię, że z Polski. Polacy to tacy dobrzy ludzie… my uciekamy od wojny i zaczyna łkać. Nie wiem co robić, tulę ją w ramiona. Teraz płaczemy obie. Płacze też starszy pan. Widzę kątem oka, że Jarek wydobywa z bagażnika dwie paczki swojej ulubionej szynki parmeńskiej, to wszystko co ze sobą mamy. Wyrywam się z uścisku. Jarek wciska kobiecie szynkę w dłonie. Ta mówi, że nie może tej szynki przyjąć, bo niby dlaczego. Mówię, że dajemy z dobrego serca. Kobieta łka, a potem zaczyna brakować mi słów. Jarek zapewnia, że szynka jest dobra, poprawiam, że smaczna. Przytulam tę kobietę ponownie, długo trzymamy się w objęciach, kiedy wypuszczam ją z ramion, dotyka dłonią mojego policzka. Życzy nam zdrowia. 

Żegnamy się z Bogiem, my też życzymy im zdrowia, wsiadamy do auta, mam wrażenie, że do auta wiejemy przed tym nieszczęściem.  Przez dobre pół godziny jazdy oboje w ciszy, zalewamy się łzami. Nie mam chusteczek, ale w schowku na rękawiczki wożę plastikowe sztućce, które zwykle zawierają w zestawie serwetkę. Wydobywam te serwetki wielkości prześcieradeł i wycieramy nosy.

A kiedy wreszcie wraca mi mowa, chcąc rozładować sytuację zapewniam Jarka, że odkupię mu tę szynkę. Tym razem nie wystarczy jeden żart, żeby rozładować stres. Humoru dzisiaj nie odzyskaliśmy.


Do spisania, 

Katarzyna Sikora Borowiecka


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

To już jest oficjalne

Jak nie płacić za benzynę w Szwajcarii

Ring bokserski