Preppers

4 lipca 2022





Nie pisałam, bo musiałam wytchnąć od oglądania mainstreamowych wiadomości, czułam się po nich fizycznie chora. Odwyk trwał kilka miesięcy, po czym znów mnie tknęło i włączyłam dziennik telewizyjny. Zauważyłam, że w naszych wiadomościach mówi się o problemach globalnych,  zasadniczo sprowadzającym się do strefy kultury łacińskiej, albo o światku kilku kantonów francuskojęzycznych włącznie z naszym. Tak jakby Szwajcaria niemiecko i włoskojęzyczna w ogóle nie istniały. I tak oto w części francuskojęzycznej jakaś fundacja ufundowała budynek paniom z najstarszej profesji świata. Pani z rozmytą twarzą ale za to dobrze widocznym głębokim dekoltem cieszy się, bo zamiast trzech tysięcy franków płaci teraz tysiąc dwieście miesięcznie za wynajem studia. 

Tymczasem ja stałam się preppersem. Polska definicja preppersa brzmi: osoba, która na poważnie bierze odpowiedzialność za przetrwanie swoje i swojej rodziny, przygotowując się na koniec świata. Tak też czynię, Jaro posprzątał bunkier przeciwatomowy, w którym wcześniej miał swój warsztat stolarski, więc było co wywalać i odkurzać. Ja zabrałam się za wyrób tuszonek. Zmieszałam kawałki baraniny i łopatki, wytrąciłam z nich wodę, obficie zasypując solą na dwanaście godzin. Następnie spasteryzowałam mięso metodą na "t", która polega na gotowaniu słoików w wodzie. Nie jestem w stanie zapamiętać dziwnych nazw, a jedynie metody. Pierwszego dnia gotowałam słoiki przez trzy godziny, drugiego dwie, a trzeciego godzinę. 

Żeby mięso mogło przetrwać w słoiku przez wiele lat nie może mieć w sobie wody i musi być zalane żelatyną i właśnie o tę żelatynę się sprawa rozbiła. Nie chciałam dodawać sklepowej, bo tutejszej nie ufam (sprzedają w płatkach, które słabo się rozpuszczają), a polskiej nie miałam, dlatego sama sporządziłam żelatynę, gotując przez wiele godzin kości bez dodatku warzyw. W efekcie zasmrodziłam chatę tak dokumentnie, że jeszcze przez wiele dni prześladował mnie ten smród okropny, doprowadzając do mdłości. 

Nie mam pojęcia skąd bierze się to moje złe przeczucie co do przyszłości, ale jeżeli instynkt mnie nie myli i gówno trafi w wentylator, a ja przetrwam w bunkrze, zjedzenie tej tuszonki rozważę ewentualnie po dwóch tygodniach od nastania "końca świata".


Do spisania, 

Katarzyna Sikora Borowiecka

    

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

To już jest oficjalne

Jak nie płacić za benzynę w Szwajcarii

Ring bokserski