Kopciuszek
6 września 2022
Popołudnie chyli się ku wieczorowi, robię obchód grządek. Pomidory obrodziły w tym roku wspaniale, z jednej grządki, tej największej, będzie conajmniej dwadzieścia kilogramów. Ogórków już zebrałam dobrych pięć kilogramów i końca nie widać. Słońce wędruje po niebie i chowa się za szczytami topoli, w kuchni na gazówce dochodzi potrawka z królika. Teraz, kiedy słonko już nie przypieka, obiecuję podać kolację na tarasie. Kilka chwil wcześniej zeskoczyłam z roweru, jeszcze stygnę, jak podam kolację na dworze, zachowam dystans, co oznacza odwleczenie kąpieli o kilka godzin. Jest za dziesięć siódma aż tu nagle dzwoni telefon. Kolega ma dwa bilety na operę, jego żona utknęła w pracy, pyta czy bym się z nim nie wybrała. Nic mnie nie powstrzyma przed przyjęciem takiego zaproszenia. Rzucam krótkie "sure" i poszło!
Kolega wpadnie po mnie za dwadzieścia minut, będziemy mieli sześć minut, żeby dobiec na dworzec. Pociąg do Genewy odjeżdża za 26 min, może zdążymy na spektakl!
O cię! Wpadam do domu, frunę po schodach do łazienki. Biorę prysznic, myję włosy, w jednej ręce trzymam suszarkę, w drugiej maskarę, którą próbuję wybić sobie oko. Sukienka! Buty! Wskakuję w kieckę, mój telefon dzwoni w kuchni, krzyczę do Jarka, żeby odebrał. Kolega jest już na progu. Łapię parę szpilek, upewniając się, że są do pary i gnam po schodach. Jestem gotowa, królik pachnie tak, że żołądek zaczyna trawić wątrobę. Nic nie jadłam od dwunastej
Wyłączam gaz i z butami w dłoni pędzę na dworzec, żeby nacieszyć się kolejną wersją Turandota. Co to był za wieczór!
Do spisania,
Katarzyna Sikora Borowiecka
Komentarze
Prześlij komentarz