Kto tak długo choruje na grypę?

 



15 grudnia 2022

Po ośmiu dobach chorowania na grypę, osłabiona jak cholera, zebrałam się w sobie i postanowiłam wybrać do lekarza. Tyle że nigdzie nie było wolnych terminów. Zadzwoniłam w międzyczasie na polską "eporadę", gdzie doktorek, nawet nie wysłuchawszy mojej historii, postanowił zaaplikować mi antybiotyk. Antybiotyk na grypę, dlaczego? Bo pani się ewidentnie nie leczy, skoro to tyle trwa. Odłożyłam słuchawkę i nie wystawiłam doktorkowi opinii.

Postanowiłam zgłosić się od razu do szpitala, co się u nas praktykuje. Na miejscu są lekarze wielu specjalizacji, laboratorium i sprzęt do wszelakich prześwietleń. Kto wie, czy nie wyhodowałam  sobie zapalenia płuc albo gruźlicy. Kto tak długo choruje na grypę? 

I tak na wiele godzin utknęłam w poczekalni, stając się niemym obserwatorem toczącej się tam akcji: najpierw wpadło dwóch budowlańców i podobnie jak ja zadzwonili do akwarium, w którym przyjmował pielęgniarz, aby stwierdzić kogo z nas należy obsłużyć priorytetowo, a kto może czekać. Uwiłam sobie gniazdko przy tym akwarium, bo tam przynajmniej nie wiało. Drzwi do poczekalni otwierały się automatycznie i to na całą szerokość, przez którą wjechałby camper. Tymczasem budowlaniec ściągnął z głowy czapkę, a moim oczom ukazała się wielka czerwona wybroczyna na czole. Jeżu, niepotrzebnie spojrzałam. Obok matka próbowała uspokoić podnieconą dwulatkę, która trafiła w moje ramię gumową kulą wypełnioną płynem i sztucznymi płatkami śniegu. Gdyby trafiła w oko, nabiłaby mi soczystą śliwę. Podniosłam i oddałam maleństwu broń, przesunęłam się kilka foteli z lewo, skąd jeszcze lepiej widziałam akwarium. Tym razem poczekalni wpadły dwie rozchichotane nastolatki w bluzach tak krótkich, że aż odsłaniających pępek i prawie łono. Mocniej otuliłam się wełnianym płaszczem. W moją stronę przykuśtykała pani w czerwonej kurtce. Martwiła, się że nie będzie jej miał kto odebrać i zawieść do domu, taki wypadek, takie nieszczęście i to przed świętami! Tym razem weszło dwóch kucharzy. Matko, ojcze i babciu, nie chcę widzieć co przydarzyło się temu okaleczonemu! A przecież niewiele brakowało, żebym została lekarzem! Facet w narciarskim kombinezonie zademonstrował potwornie spuchnięte kolano. Kucharz po części odrąbany palec. Z gabinetowego zaplecza wyszła pacjentka, z dwiema igłami zwisającymi z wenflonu wbitego w prawie ramię, poszła wraz z towarzyszącym jej mężem na przerwę obiadową do szpitalnej kantyny. Poczułam, że grunt osuwa się pod nogami. Podłączyłam się słuchawkami do komórki, uruchomiłam Pink Floydów i gierkę 1010, w którą rżnę pasjami w chwilach stresu.

Cztery i pół godziny wysiedziałam w poczekalni. Pomyślałam nawet, że przesadziłam, wpadłam w hipochondrię albo i gorzej. Z drugiej strony od ośmiu dni prawie nic nie jadłam, bo straciłam smak, pomijając pierwsze trzy dni kiedy temperatura sięgała 39C, bolały mnie kości, mięśnie, a nawet cebulki włosów. Teraz bolą mnie plecy, a temperatura skacze w ciągu dnia od 36.2 rano do 39C wieczorem. Nie śpię, bo potwornie bolą mnie plecy, ale nie z zewnątrz, tylko tak dziwnie od środka i tylko po prawej stronie. Ani się położyć, ani usiąść, ani wypić duszkiem wodę, bo te plecy zaczynają wyć z bólu. Już chciałam oddać plik nalepek z moimi danymi, które szwajcarskim zwyczajem wydrukowali mi na recepcji, kiedy wreszcie wezwali mnie do gabinetu.

Po kolejnych dwóch godzinach oględzin, osłuchiwania, ostukiwania i analizie płynów, dowiedziałam się, że nie wyhodowałam sobie, ani zapalenia płuc, ani gruźlicy i ogólnie jestem w dobrym stanie. Tyle że z powodu kaszlu i dreszczy najpewniej ponaciągałam mięśnie pleców. 

W oczekiwaniu na receptę wyjrzałam na korytarz, obok mojego gabinetu zaparkowali łóżko szpitalne, w którym leżał dziadek oblepiony czujnikami ekg. Przez ścianę izolatki słyszałam jego pojękiwania i kaszel rozrywający serce. Minęłam go w drodze do toalety, zatrzymałam się i zagaiłam. Wróciłam do "siebie", ale znów ani usiąść ani się położyć, ból pleców zaczął odejmować mi zmysły. Łaziłam w tę i z powrotem, manewrując między sprzętem ginekologicznym. Fajny trafił mi się gabinet, w ramach rozrywki mogłabym zrobić sobie USG. Odwróciłam się, kiedy w moich drzwiach pojawił się dziadek. Próbował wytłumaczyć, ale jego francuski był nieskładny. Okazało się, że mówił po angielsku. Chciało mu się pić i mu dali, powiedział wskazując na czujniki ekg. Nie mogli tym panu podać wody, przyniosę wodę, dam… zaczęłam, ale dziadek przerwał mi, obniżając spodnie od pidżamy. Rozniósł się zapach moczu. Dziadek miał na sobie pieluchę dla dorosłych. To ze mnie teraz wypływa, powiedział.  Temu możemy zaradzić, zaproponowałam, ale nie dano mi szans, bo wokół nas pojawiła się ekipa pielęgniarzy. Myślę o tym dziadku, chorym, pogubionym i bezbronnym, który ma problemy z porozumieniem się z medykami. 

Na dworze mżyło, grunt, że temperatura przesunęła się z lekkiego minusa na cztery plus. Wróciłam do domu. Zaraz po ledwo dziubniętej kolacji odebrałam telefon od lekarza: radośnie oświadczył, że test PCR wykazał negatywny wynik na COVID. Nie zdziwiło mnie to, bo dwa poprzednie testy, robione w domu, też były negatywne.


Do spisania, 

Katarzyna Sikora Borowiecka

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

To już jest oficjalne

Jak nie płacić za benzynę w Szwajcarii

Ring bokserski