Wietnamska zupa Pho






 5 lutego 2023

Robienie zakupów na zapas ma plusy "dodatnie i ujemne". Zaraz po kolacji odkryłam w lodówce dwie piersi kaczki z datą przydatności do dzisiaj. Można by zamrozić albo… i tak narodził się pomysł, żeby ugotować wietnamską zupę Pho. To pierwsza potrawa jaka pokazała się na liście po wklepaniu w google hasła "co zrobić z tą cholerną kaczką". 

Opaliłam nad fajerkami cebulę i podwęgliłam imbir. Wysłałam ekipę do "Azjatyckich smaków", nocnego sklepu czynnego do 21.30 ;) Mieli za zadanie kupić: azjatyckie grzybki (jak nie ma świeżych, to suszone), świeżą kolendrę, jedną małą czerwoną ostrą paprykę (tak, nie dodam do gara, będę dorzucać tylko sobie do talerza) i makaron ryżowy. Kaczkę skórką w dół włożyłam do gara, wytopiłam z niej tłuszcz (5min), wyjęłam, żeby się nie nagrzała na wskroś, bo tak było w przepisie, a na uzyskanym tłuszczu usmażyłam cztery pokrojone w rondelki opalone cebule i około pięciu cm sześciennych imbiru tego odrobinę zwęglonego. Zalałam zimną wodą, kaczka na powrót wylądowała w garze, do tego marchewki, pietruszki, znalazłam kawałek selera (selera nie było w przepisie), mimo to dorzuciłam, żeby się nie zmarnował. Doprowadziłam zaczyn na rosół do wrzenia, zdjęłam szumowinę i ustawiłam na mniejszej fajerce, żeby lekko bulgotało. Następnie zabrałam się za przeszukiwanie moich korzennych przypraw: anyż, goździki, cynamon, kardamon, kolendra, to swojego rodzaju pamiątki zakupione na wypadzie narciarsko/saneczkowym do Interlaken. Po tym jak na sankach przemoczyłam jedyne kozaki jakie ze sobą wzięłam, miałam do dyspozycji buty narciarskie lub kapcie, zdecydowałam się na  kapcie, a ze względu na mróz, pozostała wyłącznie opcja spaceru w bliskiej okolicy hotelu. W ten sposób wieczór spędziłam w sklepie kolonialnym, buszując w egzotyce. W Interlaken sporo jest takich sklepów, ponoć tam, w szwajcarskich malowniczych kurortach Bollywood kręci filmy. Po trosze z wszystkich tych korzennych wrzuciłam na patelnię, podwędziłam i w zupę wciepałam (jakby powiedziała babcia Maria). Dopiero potem zorientowałam, że powinnam zawinąć w gazę, ale trudno, poszło. 

Ekipa padła spać, a ja zatopiłam się lekturze i w wietnamskich aromatach. Po trzech godzinach zupa była prawie gotowa. Odsączyłam, rosół wyszedł cudownie klarowny. Wrzuciłam do niego azjatyckie świeże grzyby (białe przypominające szpilki), pieczarki też ujdą,  i zostawiłam na gazie jeszcze na dziesięć minut. W międzyczasie ugotowałam jajka na miękko. Pokroiłam świeżą kolendrę, wrzuciłam do miski jajko, zalałam rosołem z ugotowanymi grzybami. Ucięłam nożyczkami odrobinę papryki (nie ma głupich, przy cięciu nożem zawsze pozostanie na palcach i wetrze się w oko),  wytaplałam w zupie i wyrzuciłam do kosza, lubię pikantne, ale tak nie do końca. Kiedy skończyłam, w Hanoi dochodziła 7.30 rano. Nastał czas na pożywne wietnamskie śniadanie. 

Minął tydzień, a ja znowu mam na gazie zupę Pho, tym razem na żeberkach wieprzowych.

Smacznego!


Do spisania, 

Katarzyna Sikora Borowiecka


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

To już jest oficjalne

Jak nie płacić za benzynę w Szwajcarii

Ring bokserski