Moje pandemiczne pamiętniki w oryginale. Część trzecia.
8 marca 2020
W supermarkecie tłumy. W kopiastych koszach widzę marynaty warzywne w słoikach, puszki z groszkiem i kukurydzą, szparagi, kapary, korniszony i cebulki w occie, mrożonki wszelkiego sortu. Zamrażarki świecą pustkami. Ludzie kupują hurtowo. Zdawać by się mogło, że każdy zaopatruje sporą restaurację. Lodówka z wegańskim żarciem pozostaje nietknięta, głód zdaje się mniej groźny niż bezmięsny hamburger.
Popularne są sardynki i makrele w pomidorach, te w naturalnej zaprawie zostały na półkach. Alleluja! Kupiłam dwadzieścia puszek. Jarek się ucieszy, bo lubi sałatkę z sardynek na liściach cykorii z pokrojonym w kostkę awokado, mógłby to jeść bez przerwy.
Znikły pasztety, metki, wędzona kiełbasa na metry i cała podrobowa tanizna. Najbiedniejszych pandemia uderzy najbardziej. Sektor z papierem toaletowym wygląda jak kartoflisko po ataku stonki. Liczy się objętość, papier toaletowy zajmuje masę miejsca, im pełniejszy jest bagażnik, tym czujemy się bezpieczniej.
A może społeczeństwo próbuje przeciwdziałać inflacji: im mniej papieru zostanie w obiegu, tym mniej rządy dodrukują pieniędzy. Cha, cha, cha! Nieśmieszne.
Widziałam filmik na YouTubie, relację z zakupów w supermarkecie w Wuhanie. Amerykanin w maseczce na twarzy i pływackich okularkach zgarniał, co mu było potrzebne lub nie, byleby szybko, byleby zachować dystans, byleby nie musieć wracać do sklepu przez co najmniej tydzień. Myślę o tej maseczce, o parujących okularach, o sprawunkach robionych w biegu, bezmyślnie. Dorzucam do kosza zapas proszków do prania i trzy butelki płynu do mycia naczyń, tradycyjne mydło w kostkach, bo lepiej się pieni i jest bardziej wydajne. Myślę, że nie ma co się bać paniki, dopóki wirus nie rozłoży nas wszystkich, przedsiębiorcy zdążą odbudować zapasy.
Ktoś na Facebooku wyśmiewa się z tych zapasów, mówi, że podzieli się makaronem, kaszą i serem z potrzebującymi. Zyskuje za to szeroki poklask. Nie, wcale nie czuję się głupio, pchając przed sobą wózek pełen towaru. Wrzucam na Facebooka zdjęcie wypełnionej po brzegi lodówki, opatruję je tytułem: „Miłość w czasach zarazy”.
Dostaję kilka polubieni, ale niewiele.
Dzwonię do apteki i dowiaduję się, że wciąż brakuje odkażaczy, maseczek, a o rękawicach jednorazowych można tylko pomarzyć.
C.d.n.
Do spisania,
Katarzyna Sikora Borowiecka
Komentarze
Prześlij komentarz