Moje pandemiczne pamiętniki w oryginale. Część trzecia.

Dzisiaj na kolację był chłodnik z jajkiem i przepiórki. Podwiązane ogórki schodzą na pniu, na razie nie ma czego ukisić. Odwołali jutrzejszy deszcz. Prognożyna zesłali na Białoruś,  Chińczycy testują elektronie działające na bazie toru (nr. 90 na tablicy Mendelejewa), a w Wielkiej Brytanii podnieśli stopy procentowe do 5%.  Tymczasem trzy lata z okładem temu...

Zapraszam do lektury.


8 marca 2020

W supermarkecie tłumy. W kopiastych koszach widzę marynaty warzywne w słoikach, puszki z groszkiem i kukurydzą, szparagi, kapary, korniszony i cebulki w occie, mrożonki wszelkiego sortu. Zamrażarki świecą pustkami. Ludzie kupują hurtowo. Zdawać by się mogło, że każdy zaopatruje sporą restaurację. Lodówka z wegańskim żarciem pozostaje nietknięta, głód zdaje się mniej groźny niż bezmięsny hamburger.

Popularne są sardynki i makrele w pomidorach, te w naturalnej zaprawie zostały na półkach. Alleluja! Kupiłam dwadzieścia puszek. Jarek się ucieszy, bo lubi sałatkę z sardynek na liściach cykorii z pokrojonym w kostkę awokado, mógłby to jeść bez przerwy.

Znikły pasztety, metki, wędzona kiełbasa na metry i cała podrobowa tanizna. Najbiedniejszych pandemia uderzy najbardziej. Sektor z papierem toaletowym wygląda jak kartoflisko po ataku stonki. Liczy się objętość, papier toaletowy zajmuje masę miejsca, im pełniejszy jest bagażnik, tym czujemy się bezpieczniej.

A może społeczeństwo próbuje przeciwdziałać inflacji: im mniej papieru zostanie w obiegu, tym mniej rządy dodrukują pieniędzy. Cha, cha, cha! Nieśmieszne.

Widziałam filmik na YouTubie, relację z zakupów w supermarkecie w Wuhanie. Amerykanin w maseczce na twarzy i pływackich okularkach zgarniał, co mu było potrzebne lub nie, byleby szybko, byleby zachować dystans, byleby nie musieć wracać do sklepu przez co najmniej tydzień. Myślę o tej maseczce, o parujących okularach, o sprawunkach robionych w biegu, bezmyślnie. Dorzucam do kosza zapas proszków do prania i trzy butelki płynu do mycia naczyń, tradycyjne mydło w kostkach, bo lepiej się pieni i jest bardziej wydajne. Myślę, że nie ma co się bać paniki, dopóki wirus nie rozłoży nas wszystkich, przedsiębiorcy zdążą odbudować zapasy.

Ktoś na Facebooku wyśmiewa się z tych zapasów, mówi, że podzieli się makaronem, kaszą i serem z potrzebującymi. Zyskuje za to szeroki poklask. Nie, wcale nie czuję się głupio, pchając przed sobą wózek pełen towaru. Wrzucam na Facebooka zdjęcie wypełnionej po brzegi lodówki, opatruję je tytułem: „Miłość w czasach zarazy”.

Dostaję kilka polubieni, ale niewiele.

Dzwonię do apteki i dowiaduję się, że wciąż brakuje odkażaczy, maseczek, a o rękawicach jednorazowych można tylko pomarzyć.

C.d.n.

Do spisania, 

Katarzyna Sikora Borowiecka

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

To już jest oficjalne

Jak nie płacić za benzynę w Szwajcarii

Ring bokserski