Moje pandemiczne pamiętniki w oryginale. Część czwarta.




9 marca 2020

Facebook usunął mój post z covidem w hasztagu.

Ciekawe, kiedy ogłoszą pandemię. W wieczornym dzienniku widzę relację z Włoch i prześmiewczy reportaż z posiedzenia szwajcarskiego parlamentu: zamiast tradycyjnych trzech pocałunków w policzki posłowie trącają się łokciami. „Teraz tak będziemy się witać”, mówi uśmiechnięty polityk dziennikarzowi.

We Włoszech liczba zakażonych bije rekordy. Śledzę statystyki: ponoć chiński wirus jest piekielnie zakaźny, zostaje na powierzchniach, najdłużej na metalu, wystarczy dotknąć klamki i podrapać się po twarzy, żeby to złapać. Boję się, że szpitale się zapchają. Nikt nie zgłosiłby się do lekarza z sezonówką, ale media tak trąbią o chińskim wirusie, że teraz każdy z gorączką i objawami grypy będzie w panice walił do szpitala, omijając lekarza rodzinnego, choć to zwykle on jest lekarzem pierwszej instancji. Czy szpitale wytrzymają taki napływ chorych? Czy będzie miejsce dla Nat, gdyby ją dopadło?

Zastanawiam się, w co zainwestować, żeby pieniądze nie leżały w banku, bo banki mogą zostać zamknięte na bardzo długo. Nie mogę trzymać pieniędzy w skarpecie. Może by kupić złoto? Pytanie nie daje mi zasnąć. „Daj pospać – powtarzam - daj mi pospać”. Chcę spać tak bardzo, że wiercę się z boku na bok przez kolejne godziny, szukając najwygodniejszej pozycji. Wybudza mnie odrętwienie przygniecionej ręki, do dłoni nie dochodzi krew, więc unoszę ją do góry, aż wreszcie krew napływa do palców i odzyskuję czucie w opuszkach. Wiem, że za bardzo się denerwuję, od niedosypiania boli mnie głowa, ale zbliża się kataklizm, a teraz ja jestem mamą i muszę nas zabezpieczyć.

Tego, co nastąpi po pandemii chińskiego wirusa, nie można porównywać do kryzysu z roku dwa tysiące ósmego, mimo że wtedy dziesięć milionów ludzi straciło domy, a ponad jedenaście milionów ogłosiło bankructwo. Kryzys, który nastąpi na skutek wybuchu pandemii covida, może być potężniejszy nawet niż ten z tysiąc dziewięćset dwudziestego dziewiątego roku. Skojarzenie z czarnym czwartkiem roku 1929 bierze się stąd, że zarówno tamten kryzys, jak i prawdopodobnie ten będzie mocno związany z brakiem miejsc pracy, bo większość zamkniętych na czas kwarantanny firm zbankrutuje.

W Szwajcarii mało kto posiada mieszkanie na własność. Ludzie są mobilni. Dzisiaj pracuje się w Genewie, jutro przenosi całą rodzinę do Berna, bo znalazła się lepsza fucha. Och, ileż bliskich koleżanek wyprowadziło się do innych miast i Nat straciła z nimi kontakt. Aż przykro mi wspominać każde rozstanie, które tak bardzo i długo przeżywała.

Szwajcar musi być twardy. Już od dziecka jest przyzwyczajony do rotacji, co dwa lata klasy są tworzone na nowo, losowo miesza się dzieci z tego samego rocznika uczące się w tej samej szkole, aby poznały nowych ludzi. Martwiły mnie te roszady, kiedy Nat była mała. Martwiło mnie, co stanie się nawiązanymi przyjaźniami. Nastolatki potrafią utrzymać relacje na odległość, ale małe dzieci są na to zbyt niesamodzielne. Więzi rozpadają się i trzeba budować nowe. Dlatego tak bardzo martwię się o Polaków. Nas w szkole nikt nie przerzucał z klasy do klasy, z miejsca na miejsce, a jeżeli zdarzyło się i tak, bo rodzina przeprowadziła się do innej dzielnicy i trzeba było zmienić szkołę, pozostawał niesmak.

Zrobiłam zakupy we Francji, to tylko czternaście kilometrów stąd, zaryzykowałam, kupiłam sześć kilogramów mięsa, mogę przewieźć przez granicę kilogram na głowę, pojechałam sama. Nie umiem kłamać, dlatego staram się uniknąć ewentualnej rozmowy. Przez przypadek w trakcie jednej z podróży służbowych do Londynu, gdzie poleciałam tylko po to, żeby zjeść obiad z klientem i wrócić na kolację do domu, odkryłam, że jest sposób na wykiwanie celników. Otóż wystarczy para niebotycznie wysokich szpilek, jakiś markowy szczegół w ubiorze i usta pomalowane czerwoną szminką. Tanim kosztem można wyglądać jak milion dolarów. Wtedy nie dość że nie zatrzyma cię żaden celnik, to jeszcze przepuści do miasta kolejką dla VIP. Nie żartuję, ta metoda działa cuda, zwłaszcza w Bukareszcie i Moskwie - nigdy nie czekałam na odprawę paszportową dłużej niż pięć minut

Tym razem otuliłam się białym szalem z kaszmiru, na okulary optyczne założyłam ogromniaste przeciwsłoneczne lustrzanki, wyjęłam ze schowka na rękawiczki teczkę z instrukcjami obsługi samochodu, jest w ładnym czarnym etui, i położyłam na siedzeniu pasażera. Celnik pochylił się i zajrzał do samochodu. Najpierw mi się przyjrzał, a potem zlustrował resztę wozu, skłonił się, a ja się odkłoniłam. Nie zatrzymał mnie, o nic nie zapytał, nie odebrał mi mięcha. Nie zapłaciłam cła. Hurra.

Mięso pomroziłam, z reszty zrobiłam gulasz i zawekowałam w słoikach. Przetrwa na półkach w zimnej piwnicy. Dochodzi dwudziesta druga, kiedy wyjmuję z pieca upieczone pomidory doprawione czosnkiem, bazylią, oliwą, pieprzem i solą, rano przemielę i zawekuję. Będzie z tego minimum pięć litrów ekologicznego przecieru. Nie chcę tłuc się po nocy i nie mogę, bo od dwudziestej drugiej obowiązuje tutaj cisza nocna, nie wolno zakłócać spokoju sąsiadów aż do szóstej rano. Zasady dobrego sąsiedztwa spisane zostały w oficjalnym dokumencie, w którym znalazł się i taki punkt: jeżeli robisz imprezę, uprzedź sąsiadów, a najlepiej ich zaproś.

Gdybym miała jutro lecieć do Szczecina, musiałabym zacząć się pakować, ale wciąż nie mogę się zdecydować, lecieć czy nie. Obiecałam sobie, że nie wspomnę o moich wątpliwościach mamie, bo nie chcę zwalać na nią odpowiedzialności. Ale prawda jest taka, że domyślam się, co mi powie. Tylko że boję się to usłyszeć. Mimo to dzwonię do mamy, wbrew sobie, wbrew niej. Podświadomość każe mi skoczyć w przepaść i nie potrafię się przeciwstawić. Mama mówi, że mam nie przyjeżdżać, i obie wybuchamy płaczem.

Czy jeszcze kiedyś będziemy mogły się przytulić, czy przeżyjemy tę pandemię, a jeżeli tak, to czy doczekamy otwarcia granic?!

Jestem kretynką!

C.d.n.


Do spisania,

Katarzyna Sikora Borowiecka 


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

To już jest oficjalne

Jak nie płacić za benzynę w Szwajcarii

Ring bokserski