Moje pandemiczne pamiętniki w oryginale. Część piąta.
1 lipca 2023
Jeżeli policja zastrzeli nastolatka, znajdź lokalny sklepik i wybij witrynę.
A teraz zapraszam do wspomnień:
10 marca 2020
Rano budzi mnie ból głowy. Nie tylko powieki, całą twarz mam opuchniętą od płaczu. Wyglądam jak siedem nieszczęść. Dobrze mi tak! Przepraszam cię, mamo! Kocham cię. Kocham cię i przepraszam.
Idę do supermarketu w centrum, żeby dokupić trochę towaru, ale nade wszystko z ciekawości, bo dawno tam nie zaglądałam. Regały z konserwami świecą pustkami, papieru toaletowego i ręczników papierowych brak. Dziesięć procent klientów nosi na twarzach maseczki, pozostali starają się zachować dystans, co nie jest możliwe, więc wstrzymują oddech, patrzą wrogo na każdego, kto włazi im w przestrzeń intymną, i na zawody zgarniają z półek co popadnie. Ja też wstrzymuję oddech, od czego kręci mi się w głowie. Wkurza mnie staruszka poruszająca się o lasce i blokująca ruch w alejce. Biorę rozpęd i okrążam sklep, grzejąc przez sekcję z ubiorami sportowymi, i wreszcie docieram do kasy numer trzynaście.
Wyciągam na taśmę zapasy nabiału, dwie zgrzewki mleka, kilogram sera gruyere, dwie kopy jaj. Przechowam towar w zimnej piwnicy, naszym prywatnym schronie przeciwatomowym. Może powinnam zgarnąć więcej, ale brakuje mi pomysłów. W ostatniej chwili zawracam po karton kociej karmy. Już wcześniej zadbałam o zapasy podrobów, ale może się zdarzyć, że będziemy walczyć o żarcie z naszą kicią.
Kasjerka nie siedzi, ale stoi. Nerwowo odsuwa się od każdego, kto podchodził za blisko. Wygląda na przerażoną. Żal mi jej, dlatego oddaję jej moje punkty lojalnościowe, nie znajdując lepszego sposobu, żeby wręczyć jej medal za pracę na pierwszym froncie. Nabrałam tyle towaru, że punktów spokojnie wystarczy na zakup nowego gara z wielkanocnej promocji.
Dzwonię do Violet, żeby się dowiedzieć, czy zrobiła zapasy, a ta krzyczy na mnie, że łażę po sklepach i niepotrzebnie ryzykuję zdrowie, a może nawet życie. Tymczasem Peggy nie boi się, że czegokolwiek zabraknie. Chwali się, że wymieniła franki na złotówki po cztery trzydzieści, bo nigdy jeszcze nie było tak tanio.
W wiadomościach przebąkują o zamykaniu żłobków i szkół. Od tygodnia przygotowują rodziców psychicznie na taką ewentualność. Nat ma piętnaście lat, nawet jeżeli nie pójdzie do szkoły, moje życie specjalnie się nie zmieni. Ale co zrobi mama dwulatki, kiedy zamkną żłobek?
Myślę o tacie, za czasów PRL-u gromadził na czarną godzinę a to skórzane walizki, a to zapasowe blachy do naszej Dacii 1310, a to materiał na nową tapicerkę, bał się trzymać pieniądze w banku. Nie ufał rządowi i wciąż powtarzał, że pieniądze w niepewnej rzeczywistości same w sobie są gówno warte, "inwestował". Inwestował w deficytowe towary. Zmarł w tysiąc dziewięćset osiemdziesiątym siódmym roku, zeżarł go żywcem rak płuc. Tata schudł tak bardzo, że mogłam unieść go na rękach, żeby opatrzyć odleżyny. Nie doczekał zburzenia berlińskiego muru ani zmian w Polsce po tysiąc dziewięćset osiemdziesiątym dziewiątym roku. Tych kilka dolarów, które zgromadził i przechowywał w PKO, już wtedy okazało się gówno warte. Wiem, bo przy tym byłam. Dzień po śmierci taty mama wysłała mnie do banku, żebym wybrała oszczędności. Chciała uniknąć formalności spadkowych, miałam siedemnaście lat, musiałam być silna dla niej i dla brata, więc poszłam i załatwiłam, mimo zapuchniętych od płaczu oczu, przepełniającej mnie pustki i wściekłości na niesprawiedliwość losu.
Zabiegi taty, aby zabezpieczyć nam przyszłość, przypominały w tamtych PRL-owskich czasach taniec na linie, jednak to była walka z namacalnym wrogiem - komunistycznym reżimem. Teraz mnie czeka walka z wrogiem niewidocznym. W obliczu takiej nemezis całe moje doświadczenie staje się gówno warte.
Ktoś zapytał, dlaczego ludzie masowo wykupują mąkę. Odpowiedź brzmi: żeby obsypać podłogę wokół łóżka i rano śledzić mikroskopijne ślady stóp wirusów. Uśmiałam się.
W cukierni sprzedają czekoladowe króliczki wielkanocne. Na pyszczkach króliczków pojawiły się chirurgiczne maseczki z białej czekolady. Koleżanka z Polski denerwuje się, twierdzi, że cukiernicy robią sobie śmiech z pogrzebu. Mnie cieszy inicjatywa przedsiębiorców. Spodziewają się, że ich biznes może być zamknięty na czas kwarantanny, dlatego urządzają wyścigi pomysłów, jak w ekspresowym tempie zarobić pieniądze na czas potencjalnego przestoju, a nade wszystko sprzedać towar, aby ten nie stracił terminu ważności. Pomysłowość ludzka nie zna granic. Mam nadzieję, że rasa ludzka przetrwa tę i każdą kolejną zarazę.
11 marca 2020
Światowa Organizacja Zdrowia zmieniła nazwę na Covid-19, delegalizując chiński wirus, Kung flu, Wuhan flu i temu podobne. Hiszpanka została hiszpanką, ale my żyjemy w czasach politycznej poprawności i chińskich inwestorów. USA nie zapłacą składki, kłamliwa Organizacja Zdrowia musi liczyć na Gatesa i Chińczyków. Przypomniał mi się reportaż w sprawie zatrzymania środków dla Organizacji Narodów Zjednoczonych, szefowa genewskiej placówki płaczliwym głosem informowała, że w ramach oszczędności zarządziła wyłączenie prądu w jednym z bloków wind, środki na podróże uszczupliły się, w związku z tym raporty z działalności będą składane z opóźnieniem, oraz, uwaga, trzeba było wyłączyć fontannę przed budynkiem. Już nie szemrze pod oknami biurokratów.
C.d.n.
Do spisania,
Katarzyna Sikora Borowiecka
Komentarze
Prześlij komentarz