Moje pandemiczne pamiętniki w oryginale. Część szesnasta.


Zaczyna brakować mi zdjęć do ilustracji, więc wklejam to z lisem "transwestytą", wypatrzonym w ubiegłą sobotę na targu staroci na Plainpalais w Genewie.

Postanowiłam, że od dzisiaj pamiętniki będą ukazywały się dwa razy w tygodniu, w piątki i w poniedziałki. Zapraszam do lektury.


2 kwietnia 2020

Każdego ranka budzę się otępiała z niewyspania. Zastanawiam się, jak nas zabezpieczyć przed jutrem i kolejnymi dniami. Co kupić, a czego nie, i zanim się położę, dochodzi północ. Znów nie mogę zasnąć i wiercę się godzinami. Tymczasem mój biologiczny zegar budzi mnie o siódmej rano bez względu na to, o której poszłam spać. Otwieram okna, roztrzepuję poduszkę, kołdrę i znów się wygodnie układam. Odliczam siedem wdechów, siedem powolnych wydechów, byleby być tu i teraz. Oddychać, zapaść się w sen. Próbuję się zahaczyć o poprzedni sen, ten sprzed kilku chwil. Czasem to działa, czasem podświadomość chciałaby wiedzieć, co było dalej, o ile sen był przyjemny. Tyle że w tym spadałam w przepaść bez spadochronu. Niech to cholera, już nie zasnę!

Schodzę do kuchni. Łykam selen, potas, cynk, witaminę C i D. Napromieniowany chemią umysł powinien zacząć działać, ale rozgrzewam się powoli. Przeglądam wiadomości, kiwając się nad filiżanką kawy. Bum! Legimi w pandemicznym prezencie rozdaje ebook Wojciecha Chmielarza „Prosta sprawa”! Chmielarza poznałam na Międzynarodowym Festiwalu Kryminału we Wrocławiu. Wygrałam konkurs pisarski i załapałam się na warsztaty z pisania u Chmielarza. W pierwszej chwili wydał mi się bucem, ale po godzinie dotarło do mnie, że facet zwyczajnie miał tremę przed grupą wyszczekanych seniorów, próbujących poznać tajniki pisania bestsellerów. Na koniec warsztatów podetknęłam Chmielarzowi dwie jego powieści, podyktowałam mu wpis z dedykacją dla mamy: „Pani Lucyno – dyktowałam - Pani córka napisała bardzo dobre opowiadanie i wcale nie marnuje czasu na pisanie”. |Możesz się śmiać, ale mimo że mam cztery krzyżyki z hakiem na karku i jestem finansowo samowystarczalna, mama nie przestaje się o mnie martwić. W drugiej, Chmielarz już z własnej inicjatywy oświadczył, że czeka na moją powieść. 

Włączam i odsłuchuję, wciągam się i już wiem, że to będzie udany dzień, tydzień, a może i dłużej. Dziękuję, Panie Wojciechu.

Od czternastego marca codziennie ćwiczę fizycznie: jeżdżę na rowerze albo wyginam się przy jodze, często jedno i drugie w ciągu dnia. Mimo to ważę więcej niż przed zarazą. Mam nadzieję, że to z powodu przyrostu masy mięśniowej, ale boję się, że to ta zjadana cichcem czekolada. Nigdy nie przepadałam za słodyczami, a tu w ciągu dwóch tygodni wrąbałam cztery tabliczki i wciąż chodzi za mną coś słodkiego. Przy ostatnich zakupach wystarczyło mi silnej woli i nie dokupiłam. W szafce na słodycze zapanowały pustki. Żyję w ciągłym stresie, więc potrzebuję cukru. Jak pijak na głodzie przeszukuję półki. Mam nadzieję, że coś się zawieruszyło. Błagam dobre i złe moce o kawałek mlecznej czekolady. Może być bez orzechów, byle tylko była. Guzik, zero, nul. Znajduję tylko dekoracje do ciast. Już chcę je pożreć, kiedy spostrzegam zielonkawy nalot. Przeterminowały się w dwa lata temu. Może dałoby się spłukać pleśń wodą… Cholera, a jak się zatruję i trafię do szpitala? Puls przyśpiesza, kiedy wypróżniam nad koszem siedem słoiczków marcepanowych pyszności. Szkło ląduje z łoskotem w koszu na ekośmieci. Zjadam pół słoika miodu i popijam litrem mleka. Ponoć dla dorosłych jest niezdrowe, zabija, ale coś musi. Idę na papieroska przed snem.


4 kwietnia 2020

Uznajemy, że bez kontaktu z ludźmi twarzą w twarz zaczynamy dziczeć. Boimy się, dlatego długo zbieramy się na odwagę, żeby pójść z wizytą pod dom przyjaciół. Violet słabo się czuje, zostanie w łóżku, „ale fajnie by było, gdybyśmy do nich wpadli”.

Trasa spaceru obstawiona jest policjantami. Spotykamy jednego co pięćset metrów. Co kwadrans mija nas policyjny motocykl lub radiowóz. Starając się zachować dystans na dość uczęszczanej przez spacerowiczów trasie, zamiast czterech pokonujemy sześć kilometrów. Aplikacja na moim telefonie bije mi brawa i puszcza fajerwerki. Nie pamiętam już, kiedy miałam w nogach taki dystans, a czeka mnie jeszcze powrót.

Rodzina Violet wyszła nam na spotkanie. Stojąc oddaleni od siebie o trzy metry, każda ekipa osobno, robimy sobie wspólne selfie w winnicy, Jarek uznał, że to zabawne. Ja poczułam się z tym bardzo źle. Zastanawiam się, na jak długo pozostanie w nas ten lęk. Czy przypadkiem już do końca życia nie będziemy bać się innych ludzi.

Przechodzimy razem kilkaset metrów. Oni przodem, my dwa metry za nimi. Rozmawiamy podniesionymi głosami, żeby siebie nawzajem słyszeć. W końcu nasze córki oddzielają się. Są w podobnym wieku, mają do obgadania własne sprawy. Ilekroć Anna się zapomina i podchodzi bliżej, Nat cofa się kilka kroków, przytomnie zachowując bezpieczny dystans. Sześcioletni synek Violet, zwykle gaduła jakich mało, w ogóle nie zabiera głosu w dyskusji. Jest wycofany, milczący i skoncentrowany, cała jego uwaga skupia się na zachowywaniu dystansu.

Wieczorem Violet pisze, że bardzo się pilnowaliśmy, zachowując dystans, podśmiechuje się z nas chwilę, po czym dochodzi do wniosku, że mogliśmy się bać tej jej sezonówki.

C.d.n.

Do spisania, 

Katarzyna Sikora Borowiecka


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

To już jest oficjalne

Jak nie płacić za benzynę w Szwajcarii

Ring bokserski