Moje pandemiczne pamiętniki w oryginale. Część siedemnasta.




6 kwietnia 2020

Życie w czasach zarazy. Dwudziesty drugi dzień izolacji.

Violet ma covida, potwierdził to lekarz dyżurujący online. Ma zostać w domu, testów nie robią. Do szpitala może zgłosić się dopiero z niewydolnością oddechową. Skąd my to znamy? Od kiedy rozchorowała się spora grupa naszych znajomych, nic się nie zmieniło, minęło szesnaście dni i wciąż nie ma dość testów.

Violet gorączkuje, jest obolała, ale nade wszystko wściekła. Jak to nie ma testów, jak to dla niej nie ma?! Przecież płaci najwyższą stawkę ubezpieczenia, więc domaga się testu, bo chce wiedzieć, na czym stoi, i ma do tego prawo. Nie da się tak łatwo spławić. Wieczorem dowiaduję się, że nic nie wskórała.

Lodówka jest już prawie pusta. Podlałam risotto szampanem, który przeleżał w piwnicy dwadzieścia lat i przeszedł korkiem. Postanowiłam, że nie pójdę do sklepu, dopóki nie zjemy absolutnie wszystkiego, co nadaje się do jedzenia.

Na moich kolanach siedzi dupiasta kicia. Choć żywię ją podrobami, mięsem i rybami i nie daję kociego żarcia, od czasu kwarantanny z dnia na dzień staje się okrąglejsza. Żartuję, że tuczy się naszą obecnością.

W dwóch szwajcarskich kantonach wciąż je się koty i psy. Warunkiem jest, że muszą pochodzić z własnej hodowli i nie wolno tym mięsem handlować. „A ponieważ mieszkam w Szwajcarii - mówię do Nat - to mogłabym z własnej kici udusić spory gar gulaszu”. Nat drga w fotelu, w odpowiedzi kicia zeskakuje z moich kolan. „Mieciu, wygłupiałam się tylko, słyszysz?!”, krzyczę za kotem.

Nie słyszy, na złamanie karku pędzi po schodach, żeby ukryć się przede mną w swoim kojcu na półpiętrze.

Pocieszam się, że może już przeszliśmy covida. W lutym zachorowała najpierw Nat, potem ja, a na koniec Jarek. Objawy by się zgadzały. Tylko że w lutym nie było jeszcze w Szwajcarii covida, mówią media. Ale komu teraz wierzyć? Czytam wiadomości i je filtruję, statystykom nie wierzę, a mimo wszystko nie potrafię pozbyć się obezwładniającego strachu i sama nie wiem, przed czym właściwie, bo żadne z nas nie jest w grupie ryzyka. A jednak nie przestaję się bać.

Risotto wyszło znakomicie. Cuchnący ser gruyere zagłuszył zapach korka, a szampan dodał „kapustnego” smaku duszonym prawdziwkom. Smakują jak świeże, a nie suszone.

W wiadomościach szefowie szpitali skarżą się, że liczba zgłaszających się do nich pacjentów spadła o sześćdziesiąt jeden procent. Nikt już nie przychodzi, żeby zoperować hemoroidy czy też leczyć przewlekłe kontuzje. Ludzie boją się szpitali, a te nie są w stanie na siebie zarobić. W dodatku muszą utrzymywać odpowiednią ilość miejsc dla potencjalnych ofiar covida w stanie ciężkim. Ciekawe, czy Violet też to słyszy?!


8 kwietnia 2020

Wybija dziewiąta rano, a temperatura na dworze przekroczyła dwadzieścia stopni. W ramach świątecznych porządków wystawiłam palmy na taras i umyłam z kurzu. Czekam, aż obciekną, popijając kawę w mojej palmiarni. Trzydzieści roślin zebranych na powierzchni szesnastu metrów kwadratowych sprawia, że taras wygląda jak las tropikalny. Brakuje tylko widoku małp nawołujących się w koronach drzew, żeby poczuć się jak na wakacjach. Gdy się to wszystko skończy i nie stracimy źródła dochodów, kupię sobie ogromniaste rośliny ogrodowe i obstawię się nimi na stałe. W lodówce żarcia brak, ale porządki idą pełną parą.

Dochodzi siedemnasta, a termometr wskazuje trzydzieści cztery celsjusze. Pośpiesznie wnoszę palmy do domu, bo zamiokulkas od gorąca dostał żółtych plam na liściach.


9 kwietnia

Przyłączyłam się do miejskiej grupy wsparcia w czasach covidu. Sporo jest tutaj ochotników, którzy z przyjemnością dostarczą zakupy ludziom w potrzebie, mogą też wyprowadzić psa lub donieść gazety. Lokalni restauratorzy, którzy musieli zamknąć restauracje na czas covida, publikują listy dań na wynos. Ogłasza się firma dostarczająca jedzenie pod drzwi. Poniżej optymistyczny post, a na nim znajomy widok jeziora. Panorama Alp z widokiem na Mont Blanc; fontanna genewska wciąż tryska, choć na czas pandemii ponoć ją wyłączyli; środkiem płynie statek szwajcarskiej żeglugi rzecznej, a przed jego dziobem wyskakuje z wody ogromniasty wieloryb. Podpis pod zdjęciem brzmi: „Natura sama się regeneruje, do Jeziora Genewskiego wróciły wieloryby”.

Zastanawiam się, gdzie nagle podziało się gadanie o globalnym ociepleniu.

Wciąż towarzyszy mi stres. Dokłada mi go też mama, z którą rozmawiam teraz każdego wieczoru. Dowalają chorzy znajomi, relacjonujący przebieg choroby. Próbuję rozładować nagromadzony strach, nie dając sobie czasu na myślenie. W ogrodzie nie mam już prawie nic do roboty: trawniki skoszone, chwasty wypielone, zioła wysiane. Jest pięknie. Na razie, bo za tydzień znów wszystko zarośnie. Nie dzielę się pracą w domu, a ilekroć ktoś mnie wyręczy, czuję się tak, jakby wylali mnie z roboty.

Póki mam spokój od ogrodu, postanowiłam przedłużyć spódnicę, a żeby zmotywować się do działania wrzuciłam post na Facebooka. Zapomniałam dorzucić deadline, ale grunt, że mam kibiców.

Mimo że tkaniny jest w niej od metra, spódnica nie opada, tylko sterczy jak te noszone przez baletnice. Zawsze miałam świetne nogi, ale nie jestem już młódką i nastał czas na wprowadzenie zmian w garderobie, a teraz mam go masę. Mam nadzieję, że Jean-Paul Gaultier nie nazwie mojego dzieła świętokradztwem, a może nawet je doceni. Rozpruwam falbany, z których każda ma osiemnaście metrów obwodu, mierzę i tnę, żeby z trzech falban zrobić sześć, tylko węższych, z tą ostatnią najbardziej rozkloszowaną. A kiedy liczby się zgadzają, spinam szpilkami i przez następnych pięć godzin fastryguję całość. Zamierzam zszyć, kiedy okazuje się, że nie mam czerwonej nici do maszyny.

W supermarkecie przybory do szycia przykryte są czarną folią. Mogę kupić przez net z dostawą za miesiąc, a po doliczeniu kosztów przesyłki jedna szpulka będzie kosztować sześćdziesiąt franków!

A propos tej podejrzanie wysokiej ceny za nici: na YouTubie znajduję nagranie „Prząśniczki” Moniuszki, podpis pod utworem brzmi: Pytanie za 100 000 złotych”. Myślę, że pytanie staje się bardzo na covidovym czasie.

C.d.n. w piątek, a potem w poniedziałek i znowu w piątek aż do wyczerpania zasobów.

Do spisania, 

Katarzyna Sikora Borowiecka

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

To już jest oficjalne

Jak nie płacić za benzynę w Szwajcarii

Ring bokserski