Moje pandemiczne pamiętniki w oryginale. Część siódma.




14 marca 2020

Życie w czasach zarazy. Pierwszy dzień izolacji.

Macron zastanawia się nad zamknięciem granic. Tymczasem większość naszych szwajcarskich znajomych robiła zakupy w pobliskiej Francji. Wciąż nie sprawdziłam, czy Szwajcaria produkuje tyle jedzenia, że wystarczy dla wszystkich. Jeżeli przez jakiś czas nie będziemy mogli robić zakupów za granicą i spodziewam się, że ceny i tak drogich towarów w Szwajcarii mogą wzrosnąć ze względu na droższą siłę roboczą. Na okres zbiorów szwajcarscy plantatorzy zatrudniają zwykle studentów z Polski, Rumunii i Ukrainy. Teraz, kiedy granice są zamknięte, truskawki prawdopodobnie będą gnić na polach.

Na Facebooku znajoma zamieściła stare zdjęcie siebie na jachcie, obiecuje, że po covidzie znów będzie normalnie. Nie zgadzam się, świat nigdy już nie będzie taki, jaki był. Myślę, że strach zostawi w nas ślad na długie lata. Społeczeństwo na czas pandemii dało się zamknąć w domach. Izoluje się od starszych członków rodziny, a nawet od znajomych spoza grupy ryzyka.

Bez buntu podporządkowaliśmy się wytycznym naszych rządów, choć nikt tak naprawdę nie zna statystyk zakażeń. Nie ma jeszcze testów, żeby wykryć wszystkie przypadki covida, a Chiny nie wpuściły do siebie zagranicznych naukowców, żeby przyjrzeli się sytuacji faktycznej. Cała ta panika bazuje na modelach matematycznych, a co naukowiec to inny model i inny scenariusz przebiegu pandemii. Na te skrajnie zawyżone patrzę z przymrużeniem oka i mam nadzieję, że za kilka miesięcy okaże się, że miałam rację.

A jednak wystraszyliśmy się. Nas wystraszyli i dalej straszą. A my reagujemy jak trusie. Boję się iść na spacer, ale mamy duży ogród, a w nim pracy w bród, więc na razie nie jest najgorzej.

Dzwoni koleżanka, żeby zapytać, czy może jeszcze pojechać do Francji. Cholera, od kiedy jestem zatrudniona w służbach granicznych. Mówię, że dzisiaj mieli zamknąć granice i jest niebezpieczeństwo, że nie wpuszczą jej z powrotem do Szwajcarii lub każą jej odsiedzieć kwarantannę. Dopytuję, czy to jest pilne. Odpowiada, że chciała wybrać się z dziećmi na spacer. Nie wiem, jak skomentować.

Nat czuje się niepewnie. Z jednej strony jest fajnie, że będzie miała ekstrawakacje, z drugiej wątpi, że da radę sama przygotować się do egzaminów. Ostatnia klasa szwajcarskiej podstawówki standardowo przechodzi egzaminy końcowe. Nota za egzaminy jest ważona ze średnią ocen i to kwalifikuje ucznia do licealnej klasy maturalnej lub takiej bez możliwości zdawania matury. Pytam Nat, jak wygląda średnia z tych egzaminów, czy statystycznie wynik egzaminu podwyższa czy obniża końcową notę. Twierdzi, że raczej obniża. Każę jej się nie martwić. Tłumaczę, że nie będzie źle, że teraz wreszcie traktują ją poważnie, że taka zaoczna nauka przypomina studia wyższe, że nic nie straci, że pomożemy jej w nauce.

Z drugiej strony martwię się o Nat. Nie wiem, jak ona przeżyje sześć tygodni bez towarzystwa rówieśników, bez treningów sportowych, bez spacerów do szkoły i do kółek zainteresowań. Zastanawiam się, jak zorganizować jej czas, aby mogła pobyć się nagromadzonej w sobie nastoletniej energii. Czy samodzielne przygotowanie się do egzaminów nie jest tak naprawdę najmniejszym z problemów, jakie czekają Nat.

Szwajcarski rząd zaprzągł do pomocy służbie zdrowia studentów ostatnich lat medycyny i wojsko. Żołnierze zgrupowani we wspólnych kwaterach dzielą ze sobą sypialnie. A przecież należy zachować dystans dwóch metrów, aby się nie zarazić. Śpią głowami w stronę nóg współlokatorów, nogami do głów, głowy, nogi, nie da się tego pojąć i ogarnąć, i choć żal mi tych żołnierzy, zarażą się, to murowane. Aż trudno się nie roześmiać.

Dzwonię do brata, już chyba po raz setny. Tłumaczę, że mama boi się iść do apteki. Błagam, żeby jej kupił zapas paracetamolu. Marcin powtarza, że ma dużo pracy i gdyby coś się wydarzyło, kupi na stacji benzynowej. Czy na pewno? Rośnie we mnie wściekłość, nie poznaję siebie, zwykle potrafię zachować spokój. Tym razem opisuję sytuację z apteki. Mówię, że wydzielają leki, że jeśli jego rozłoży, to mama nie będzie miała, on nie będzie miał, że mieszkają na dwóch końcach miasta. Rozłączam się, bo nie słucha, już podjął decyzję. Trzęsę się z nerwów, nie mogę znaleźć sobie miejsca, więc idę na spacer. Tradycyjnie już bez telefonu, żeby choć przez chwilę odpocząć od mediów i złych wiadomości. Po kwadransie zawracam, pędzę do domu i wpadam do kuchni. Choć wpojona mi od dzieciństwa zasada savoir vivre’u brzmi: nie dzwonić do ludzi bez potrzeby po dwudziestej drugiej trzydzieści, o dwudziestej trzeciej z groszem piszę wiadomość: „Kup mamie ten pierdolony paracetamol, to się od ciebie w końcu odpierdolę”. Wiadomość zwrotna brzmi: „Zwariowałaś?! Dobrze, kupię”.


C.d.n.

Do spisania, 

Katarzyna Sikora Borowiecka

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Mądry hotel

Cisza!

Widzę światło