Moje pandemiczne pamiętniki w oryginale. Część czternasta.





26 marca 2020

O szóstej trzydzieści rano zrywam się z łóżka jak poparzona. Zapomniałam kupić prezent dla Jarka! Rozmawiamy w kuchni przy kawie, na okrągło podpytuję, czy dzisiaj będzie potrzebował samochodu. Czuje, że kręcę, mówi, że po cholerę mu samochód, przecież się izolujemy. Odsłaniam się. Oznajmiam, że muszę podskoczyć do sklepu. Kłamię, że po kwaśną śmietanę. Jarek nie odzywa się, tylko patrzy na mnie wielkimi niebieskimi oczami i choć to nie jest w jego stylu, czuję, że zaraz wybuchnie. Za chwilę będę świadkiem trzeciego "końca" naszego małżeństwa.

Wybucha. Milczę, bo już się nakręcił i teraz żadne argumenty nie powstrzymają go przed krzykiem. Patrzę w okno, udając obojętność, ale fizycznie boli mnie ten jego wrzask. Sztywnieję, jakby zaraz miał spaść na mnie pas ojca. Przypominam sobie, jak wyglądają i jak bolą ślady po uderzeniach metalową sprzączką, jak bledną siniaki. Na zewnątrz staram się nie okazywać strachu, bo jestem twarda. Słyszysz?! Nie upokorzysz mnie! Ale wewnątrz drżę. Próbuję zapanować nad tą drżączką i nad pęcherzem, a równocześnie zapadam się w sobie i już przestaję analizować. Nie należy się bać tego, co jest nieuniknione.

Kiedy odzyskuję trzeźwość umysłu, Jarka nie ma już w kuchni. Na stole stoi jego kubek z parującą kawą.

Co mi strzeliło do głowy?! Nie mam prawa narażać rodziny na ryzyko, ale nie podoba mi się też reakcja Jarka. Jestem dorosła, może głupia, ale dorosła i samodzielna i nikt nie ma prawa się na mnie wydzierać. Mam na imię Zemsta.

Porywam ze schowka w kuchni paczkę chusteczek higienicznych, parę jednorazowych rękawic, łapię pod pachę zwój papierowych ręczników, wygrzebuję wczorajszą gazetę i dziękując w duchu, że wrzask nie obudził Nat, pędzę do mojego biura. Jestem wściekła i wrze we mnie jak w kotle. Dostaniesz ty prezent, oj, dostaniesz!

Godzinę później (połowę tego czasu zajęła mi produkcja prototypu maseczki z papierowego ręcznika) wkładam pięknie opakowane prezenty do sterylnie białej papierowej torby: kilka stron statystyk zobrazowanych czytelnymi wykresami - spreparowany na dwudziestego szóstego marca 2020 roku raport z rozdmuchanymi statystykami zachorowań na Covid-19 oraz ręcznej roboty zestaw środków ochrony przed wirusem.

Oj, dostałeś ty prezent, jakiego nie zapomnisz do końca życia.


27 marca 2020

Życie w czasach zarazy. Czternasty dzień izolacji.

Słucham wypowiedzi lekarza. Od czterech dekad leczy zawirusowanych pacjentów metodą znaną od siedemdziesięciu lat, podając kroplówkę z witaminą C i ozonując krew. Krew pobiera się od chorego, miesza z ozonem i wstrzykuje z powrotem do organizmu pacjenta. Nie dziwi się wcale, że tego typu procedur nie stosuje się w przypadku covida. Zdumionemu reporterowi odpowiada, że ozon ani witamina C nie są niczyją własnością, więc są tanie, dlatego pazerne koncerny farmaceutyczne podważają efektywność tej starej kuracji.

Codziennie przez kilka godzin plewię ogród. Na osiemnastą przygotowuję kolację, a następnego dnia o dwunastej znów stawiam na stole parujący obiad. Dni nie różnią się jeden od drugiego. Na automatycznym pilocie wykonuję rutynowe czynności: robię jedzenie, podaję kotu żarcie, myję kocią miskę, odkurzam dom lub myję podłogi, napełniam i opróżniam zmywarkę oraz pralkę. Rozmawiam z Nat i Jarkiem, wysłuchuję, co ich niepokoi. Zamiast książek czytam szwajcarskie, polskie i amerykańskie dzienniki, zamiast filmów oglądam wiadomości telewizyjne w trzech językach. Nie mam już nawet chwili dla siebie i chce mi się wyć.
Przyjaciele chorzy na covid na bieżąco raportują mi o stanie swojego zdrowia. Choć wciąż narzekają na potworne osłabienie, powoli dochodzą do siebie. Przynajmniej tyle dobrego.
Tego dnia spijam herbaty, które przeleżały przez całe lata w kuchennej szafce. Przypominam sobie, dlaczego nikt nie chciał ich tknąć: przepuszczone przez ekspres pienią się niemiłosiernie. Spodziewam się, że może mnie czekać wesoła noc.

C.d.n.

Do spisania, 

Katarzyna Sikora Borowiecka

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Mądry hotel

Cisza!

Widzę światło