Moje pandemiczne pamiętniki w oryginale. Część dwudziesta.
15 kwietnia 2020
Kto jeszcze nie odwiedził mojego miasteczka, tego zaprosiłam na filmik, który opublikowałam na Facebooku. Dwanaście wozów strażackich objechało rondo w okolicy naszego szpitala. Akcja toczyła się po zmroku. Błękitne i czerwone światełka umocowane na dachach samochodów migały w jednym rytmie, podczas gdy auta sunęły powoli jedno za drugim w równych odstępach, a na ekranie pojawił się napis, że w ten sposób strażacy chcą pokłonić się lekarzom i całej szwajcarskiej służbie zdrowia, oni sami są czujni w dwustu procentach i w każdej chwili przyjdą nam z pomocą. Po mojemu to oni się teraz ostro nudzą.
Przedłużyli kwarantannę dla szkół do jedenastego maja, ale ostateczna decyzja zapadnie dwudziestego dziewiątego kwietnia. Wolałabym, żeby otworzyli dopiero po wakacjach letnich. Tylko czy wydłużenie izolacji cokolwiek da? Od września może nastąpić druga fala covida.
W gruncie rzeczy jestem zadowolona z tego, że Nat jest w domu. Nie dość że po odrabianiu matematyki z ojcem zaczęła logicznie myśleć i nie musi już zapamiętywać wzorów, bo potrafi je sobie sama wyprowadzić, to jeszcze pomaga mi w ogrodzie i od czasu do czasu z własnej inicjatywy asystuje przy robieniu posiłków. W ramach zakładu z koleżanką zaczęła udzielać się na Instagramie. Zamieszcza zdjęcia figurek z modeliny, które sama lepi i dopracowuje z zegarmistrzowską precyzją. Opatruje komentarzami w języku angielskim. W ciągu zaledwie dwóch tygodni zdobyła sześćdziesięciu obserwatorów (followersów). Zaczęła też wytwarzać kolczyki. Ma już klientkę na parę miniaturowych krabów w kolorze koralowym i niebieskie rybki. Resztę z tych dwóch i jeszcze trzech innych serii wystawi w sklepiku nauczycielki plastyki, która wspiera młode talenty i nie pobiera od nich prowizji. Tak oto Nat przekuwa hobby w pieniądze.
Mało tego, dwa razy dziennie Nat trenuje: rano uprawia body fit z niemiecką trenerką, która ma kanał na YouTubie, a wieczorami w towarzystwie koleżanki/sąsiadki przebiega po trzy, cztery kilometry po parku.
Violet też chwali się postępami córki, która przez dwa lata uczyła się w szkole programowania, a zaskoczyła dopiero w trakcie izolacji pod okiem taty.
Czytałam badania, że to, czego uczą dzieci w szkole przez tydzień, samodzielnie mogłyby przerobić w cztery godziny - i mam na to już dwa dowody.
20 kwietnia 2020
W USA zamykają przemysłowe rzeźnie. Wystarczy jeden zrażony covidem pracownik, żeby sanepid zaryglował całe przedsiębiorstwo. A kiedy amerykańska gospodarka ma katar, to wiadomo, że europejska dostanie zapalenia płuc. Piszę do Violet, żeby zapytać, czy wie, gdzie można by kupić cielaka lub wieprza i czy ewentualnie też byłaby zainteresowana. Byłaby, ale do końca dnia żadnej z nas nie udaje się znaleźć hurtowego dostawcy i pomysł upada.
W supermarkecie robię tygodniowe zakupy, bijąc kolejny rekord jednorazowych wydatków na jedzenie. Nie wiem, czy podrożało, czy zaczęliśmy więcej jeść.
22 kwietnia 2020
Nici i inne krawieckie akcesoria w supermarkecie wciąż są przykryte czarną folią. Postanawiam wysłać teściowej tę nieszczęsną spódnicę do zszycia. Zna świetną krawcową, która teraz nie ma nic do roboty, więc szyje maseczki, ale chętnie przyjmie zlecenie.
Pod pocztą okazuje się, że jest nieczynna ze względu na covid-19. Na ogromniastym plakacie przytwierdzonym do metalowej kraty w drzwiach próbuję doszukać się informacji o innych czynnych placówkach. Sięgam do torebki po okulary i nagle orientuję się, że zebrała się cała masa ludzi. Zaskoczenie przeradza się we wściekłość, bo nikt nie zachowuje odstępu. Każdy chce przeczytać informacje widniejące na plakacie. Po pięciu minutach walki o miejsce z widokiem na komunikat zdaję sobie sprawę, że po raz pierwszy nie założyłam maseczki. Pędzę na złamanie karku do samochodu. Zaryglowuję się od środka i szukam środka do dezynfekcji. Gdzie, do cholery, się podział. Nie mogę go znaleźć, w dodatku zapala się ostrzeżenie, że akumulator jest słaby. Odjeżdżam z parkingu z piskiem opon. Okrążam miasteczko kilka razy. Zdaje się być wyludnione, a w witrynach sklepów pojawiły się kraty i żaluzje antywłamaniowe. Na środku ulicy leży maseczka chirurgiczna i jednorazowa rękawiczka. Światła drogowe nie działają. Pali się tylko żółte ostrzegawcze. Znalazłam się w mieście duchów.
Po pół godzinie jazdy uznaję, że doładowałam akumulator. Podjeżdżam do dyskontu po płyny. Nie zawracam już sobie głowy maseczką ani rękawiczkami. Nie dezynfekuję rąk preparatem ustawionym przed wejściem do sklepu. Jeżeli miałam złapać covida, to już go pewnie złapałam i mam.
Na stoiskach przy kasie widzę przecenione farby do włosów w sprejach. Ktoś mi to kiedyś polecił, więc kupiłam na zatuszowanie siwych odrostów. Spryskałam nasadę włosów i rozprowadziłam zgodnie z instrukcją. Efekt uzyskałam nadspodziewany: farba nie tylko zafarbowała włosy, ale też skórę na czaszce. Z daleka wyglądało to tak, jakbym pod włosami nosiła czepek kąpielowy w kolorze blond, a z bliska, jakby moje włosy rosły kępkami, jak u ofiary nieudanego zabiegu przeszczepu włosów.
Po drugiej stronie stojaka widzę dziewięćdziesięcioprocentową przecenę na wielkanocne słodycze. Podobnie jak udupieni inwestorzy i producenci ropy, tak sklep dopłaca do słodyczy, byleby brać, więc biorę… biorę.
Po kolacji wyganiam rodzinę z kuchni. „Tak, sama tu posprzątam, pomogliście mi w przygotowaniu, więc spoko, tak, możecie iść”, mówię, a kiedy kroki na schodach cichną, dorywam się do szafki, w której ukryłam przecenione słodycze. Odwijam ze sreberka połówkę jaja. Wgryzam się, nasłuchując, czy przeciwnicy glutenu nie nadchodzą, a smak rozpływa się w moich ustach. W środku jaja jest krochmal wymieszany z cukrem, a na zewnątrz sztuczna czekolada! Wracam myślami do smaków dzieciństwa za czasów PRL-u!
Sześć jaj, dwie szklanki mleka i jedną posprzątaną kuchnię później wsiadam na rower, żeby zrobić sobie miejsce na więcej kalorii.
C.d.n.
Do spisania,
Katarzyna Sikora Borowiecka
Komentarze
Prześlij komentarz