Moje pandemiczne pamiętniki w oryginale. Część jedenasta.



21 marca 2020

Dzwoni Violet. Właśnie wróciła z zakupów w sieciówce. Jej głos drży, kiedy opowiada, że stoisko z zabawkami przykryte zostało czarną folią. U niej w domu na razie wszyscy są zdrowi, ale sześcioletni synek stał się utrapieniem, tak bardzo rozpiera go energia. Mały nie ma i nie będzie miał lekcji online. Violet próbuje sama go uczyć, ale nie wie, na jak długo wystarczy jej cierpliwości.

Rozmyślam o tych zabawkach pogrzebanych pod folią i staram się odnaleźć w przepisach na czas covida choć gram sensu. Dzieci siedzą odizolowane w domach. Układanką z puzzli rodzic mógłby kupić sobie chwilę spokoju, ale nie kupi, bo mu nie wolno.

Aktualne statystyki mówią, że dzieci nie chorują, mimo to prawie nikt nie zabiera ich do sklepu. Widziałam w sklepie pojedyncze dzieci, ale te chodziły przyklejone do matek. Może ze strachu przed obcymi w maskach, może przed wirusem, może przed wszystkim. Nie wyobrażam sobie, żeby któryś z tych dzieciaków pomknął nagle do regałów z zabawkami i zaczął je macać, a potem oblizywać dłonie. Absurd poganiany absurdem.

We Francji można poruszać się w promieniu dwóch kilometrów od domu, o ile posiada się jakąś specjalną kartę; we Włoszech pies przyjaciółki obsrywa jej taras, bo tam istnieje zakaz wychodzenia z domu, można jedynie po sprawunki; w Szczecinie po osiedlu, na którym mieszka mama, jeździ samochód nadający przez szczekaczkę komunikat, żeby zostać w domu. Kiedy w trakcie rozmowy słyszę ten niewyraźny, ale głośny wrzask z megafonu, po plecach przechodzą mi ciarki. Dziadkowie, którzy przekroczyli sześćdziesiąty piąty rok życia, nie mogą spotykać się z wnukami. Paula, matka piątki, opowiada, że jej tata podrzucił im ulubiony pasztet domowej roboty. Zadzwonił już od siebie, że jedzenie leży na progu. Bał się, że wnuczęta wybiegną mu na spotkanie, że go dotkną, nie daj Boże zechcą pocałować, a nie potrafiłby odmówić im czułości. „Boi się moich dzieci"- łka Paula. - Nie mogłam się nawet do niego przytulić…”.

Zastanawiam się, czy my przypadkiem nie bierzemy udziału w jakimś eksperymencie, czy nie jesteśmy poddawani próbie, która ma za zadanie ustalić, gdzie kończy ludzka wytrzymałość na stres.

Koleżanka podesłała mi wesoły filmik: Mężczyzna bierze udział w teleturnieju. Spiker zaczyna od wstępu: „Z powodu korony będziesz musiał odbyć kwarantannę, ale masz wybór…”. Na twarzy mężczyzny maluje się cały wachlarz emocji: drżą nozdrza, unosi łuk brwiowy, wstrzymuje oddech, po czym nerwowo oblizuje usta. Widać, że jest skoncentrowany. Spiker kontynuuje: „Odpowiedź A - Zostaniesz w domu z żoną i dzieckiem, czy wybierasz opcję B”. Mężczyzna bez mrugnięcia okiem wybiera B, choć nawet nie usłyszał, na czym miałaby polegać propozycja, i nie dopuszczając spikera do głosu, po raz drugi powtarza: „B”. Kiwa głową na zgodę, żeby upewnić publikę, a głównie samego siebie, że już podjął decyzję i po raz trzeci mówi: „B”.

Ja też z początku bałam się wersji „A”. Obawiałam się, że będę miała moich bliskich w domu za dużo i za często, że zaczniemy grać sobie na nerwach. Pomyliłam się. Cieszy mnie każda chwila spędzona z Jarkiem i z Nat. Czasem tylko zdarza mi się kogoś spławić, bo przeszkadza mi w pracy. A najbardziej denerwuje mnie, kiedy czegoś ode mnie chcą, kiedy robię notatki do dziennika, który chciałabym przekazać kolejnym pokoleniom. Wypisuję sobie wydarzenia i notuję dialogi. W tym stanie świadomości nie jestem w stanie sklecić okrągłego zdania, dlatego dopiero zbieram siły na zrobienie z zapisków opowieści.

W wiadomościach mówią o mnożących się aktach przemocy domowej. Ponoć zwykle w niedzielę wieczorem na policję dociera więcej skarg na przemoc domową niż w ciągu pozostałych dni tygodnia. Po spędzeniu z rodziną weekendu zwykle „tatusiom” puszczają nerwy.

W tej chwili statystyczny tatuś, sfrustrowany brakiem pracy i kontaktu z kolegami, przebywa z rodziną już od tygodnia. Mogę sobie wyobrazić dantejskie sceny rozgrywające się w niewielkim mieszkanku bez balkonu. Zabawki walające się po podłodze, po których boleśnie stąpa matka, kiedy idzie powiesić świeże pranie na suszarce zajmującej połowę powierzchni "dużego" pokoju. W tle gra telewizor, alarmujący o kolejnych ofiarach covida. Przez otwarte okno do dusznego mieszkania wpadają z sąsiedniego basy heavymetalowej muzyki. Na kanapie siedzi ojciec rodziny, odlicza słowo „tato" wypowiedziane przez cztery pociechy naraz i z osobna. Spogląda w smutne oczy umęczonej mamy. Mama już nawet nie próbuje zapanować nad harmidrem i wreszcie słowo „tata” pada po raz setny. A przecież zaczął liczyć zaledwie godzinę wcześniej. Tata nie wytrzymuje: jak to jest możliwe, jak to wszystko jest, kurwa, możliwe. Nie muszą go kochać, byleby się zamknęli!


C.d.n.

Do spisania,

Katarzyna Sikora Borowiecka

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Mądry hotel

Cisza!

Widzę światło