Moje pandemiczne pamiętniki w oryginale. Część dziesiąta.
19 marca 2020
O siódmej rano budzi mnie ryk młota pneumatycznego. Budowlane prace w ogrodzie sąsiadki trwają nieprzerwanie mimo covida. Większość budów pozamykano, bo budowlańcom trudno jest zachować dwumetrowy dystans. Tymczasem za moim płotem sześciu fachowców od pół roku tłucze się od rana do nocy i nawet zaraza nie jest w stanie pomieszać im szyków. Piszę do sąsiadki, że przez ten covid nie mogę spać, stałam się chodzącym kłębkiem nerwów, błagam o zrozumienie i rozpoczynanie hałaśliwych robót nie wcześniej niż o dziewiątej rano. Z tą dziewiątą przegięłam, więc radzę się Jarka, jak to dyplomatycznie odkręcić. Nie wierzy, że napisałam, nie wierzy, że chcę sobie popsuć relacje z najbliższymi sąsiadami, już w nic nie wierzy. Na moim telefonie popiskują przychodzące wiadomości. Sąsiadka obiecuje, że zrobi co w jej mocy, żeby nie hałasować, ale muszę zrozumieć, że przepisy covidowe zmusiły ją do zredukowania ilości pracowników i chyba już nigdy nie doczeka się końca tej budowy. Odpowiadam, że rozumiem i dziękuję dyplomatycznie. Zbyła mnie jak uprzykrzoną muchę.
Z drugiej wiadomości dowiaduję się, że zaprzyjaźniona rodzina złapała covida! Przepełnia mnie strach. Piszę do koleżanki, jej mąż pracuje w tej samej firmie, co zarażony przyjaciel. Pytam, czy Marco jest zdrowy, czy oni są zdrowi. Odpowiada, że tak, i wymienia jeszcze trzy zaprzyjaźnione rodziny powiązane z tą samą firmą, które też się zaraziły. Przeklina szefa. Powinien zamknąć swój biznes, ale kutwa nie zamknął i cierpią na tym ludzie.
Każdy z chorych próbował dostać się do szpitala po diagnozę. Szpital spławił wszystkich z klucza. Mają zgłosić się, ale dopiero z niewydolnością oddechową. Póki co dzwonić na specjalną linię. Lekarz na specjalnej linii potwierdza, że to są typowe objawy covid-19. Powtarza, żeby zgłosić się w wypadku niewydolności oddechowej.
Dzwonię do zaprzyjaźnionej lekarki, tej, która nudzi się w szpitalu. Pytam, czy mogę podać jej numer telefonu znajomym. Są chorzy, obolali, przerażeni i pozostawieni samym sobie. Znajomi odzwaniają, mówią, że zaprzyjaźniona lekarka potwierdza, że to covid-19, że objawy się zgadzają, że chorzy mają zgłosić się do szpitala dopiero z niewydolnością oddechową.
Zaklęty krąg!
Spisuję listę zakupów dla chorych na covida znajomych. Jarek zadeklarował, że pojedzie do sklepu. Czyta listę zakupów i łapie się za głowę. Co to, do cholery, jest physalis? Miechunka jadalna, odnajduję polską nazwę, bo widzę, że Jarek wpadł w panikę, a mam ochotę go rozbawić/dobić?
Rozmawiam z każdym z chorych po kolei. Dotknięty covidem narzeka na potworny ból mięśni, który jest znacznie silniejszy niż przy grypie. Boli ponoć tak, że trudno nawet leżeć, nie da się poruszyć. W dodatku ciałem wstrząsa mokry, duszący kaszel. Chory opada z sił do tego stopnia, że pokonanie kilku kroków do toalety przyprawia o zawroty głowy z wyczerpania. Na koniec, po dwóch, trzech tygodniach choroby u pacjenta następuje utrata smaku.
Do tej pory mój strach napędzały statystyki, teraz mam do czynienia z chorymi znajomymi. Jestem coraz bardziej przerażona.
Wieczorem słyszę o tragicznej sytuacji w Lombardii: o wojskowych konwojach, które pod osłoną nocy wywożą ze szpitali śmiertelne ofiary covida. Po plecach przechodzi mi dreszcz. Nie poddaję się, szukam więcej informacji. Okazuje się, że cywilne domy pogrzebowe we Włoszech zostały pozamykane, dlatego wywożeniem ciał zajęło się wojsko, dlatego odwózka odbywa się masowo, dlatego można się wystraszyć. Coraz bardziej denerwuje mnie ta propaganda obliczona na zastraszenie nas, nie ma to jak słuchać mainstreamowych wiadomości. Obiecuję sobie, że nie będę już oglądać wiadomości polskiego TVN. Ze szwajcarskich zrezygnować nie mam odwagi.
20 marca 2020
Jarek jedzie na zakupy. Zabiera ze sobą maseczkę, rękawiczki i paczkę chusteczek higienicznych. Żartuję, że powinniśmy jeszcze kupić ochraniacze na buty, ale on nie słyszy albo nie dociera do niego mój żart. Widzę, że się boi. Żeby nie pomieszać towaru, najpierw robi sprawunki dla znajomych, tyle że w stresie zapomina PIN-u do karty. Długo zastanawia się, próbując sobie przypomnieć. W ten sposób wstrzymuje ruch na kasie i zostaje zapamiętany przez panią obsługującą sektor samoobsługi. Kiedy już udaje mu się zapłacić, odwozi zakupy do auta i wraca, żeby zrobić sprawunki dla nas. Przy kasie ta sama pani patrzy na niego wilkiem. Jarek czuje potrzebę, żeby się wyspowiadać: poprzednie zakupy robił dla znajomych chorych na covid, a te dla siebie. W środkach masowego przekazu trwa nagonka na tych, co to wykupują towar ze sklepów. Proszą nas, żebyśmy byli solidarni. Na sklepowych półkach pojawiły się kartki z przypomnieniem, aby myśleć nie tylko o sobie, ale też o innych. Pani, uznawszy, że przyłapała megaegoistę poszukiwanego przez media listem gończym, najchętniej powiesiłaby Jarka na pierwszym lepszym drzewie. Ale jest Szwajcarką, więc przez grzeczność przewierca go tylko nienawistnym spojrzeniem.
Banki prywatne pozamykały swoje placówki. Ludzie pracują w domach. Podczas telekonferencji, które odbywają się codziennie między pracownikami, słychać nawoływanie dzieci, dźwięki dochodzące z kuchni, szum spuszczanej w toalecie wody. Instytucje, które na czas zarazy nie mogą się zamknąć, wymyśliły rotacyjny czas pracy, aby w biurze nie przybywało za dużo osób na raz. Jednego dnia pracuje się z domu, a drugi w firmie i tak na zmianę. Eksperci, na których powołują się szwajcarskie media, twierdzą, że ci, którzy w pracy są bardzo wydajni, pracując z domu stają się jeszcze wydajniejsi. Mniej wydajni w firmie, online okazują się bezużyteczni dla pracodawcy.
C.d.n.
Do spisania,
Katarzyna Sikora Borowiecka
Komentarze
Prześlij komentarz