Moje pandemiczne pamiętniki w oryginale. Część dziewiętnasta.



12 kwietnia 2020

Po śniadaniu wielkanocnym Nat szuka czekoladowych jaj i królików. Kupiłam je w sobotę rano. Specjalnie pobiegłam do sklepu, żeby zrobić dziecku niespodziankę. Nat pewnie nie zje czekolady, gluten jest be, ale Wielkanoc lubi za szukanie jaj, dlatego tradycji musi stać się zadość. Dorosła już prawie Nat układa na stole znalezione fanty i liczy, pokazując paluszkiem kolejne figurki. Liczy tak, jak ją nauczyłam, kiedy miała dwa latka i zaczęła gadać jak stara. Co roku ten sam rytuał i te same czynności: wykopywanie niespodzianek z tych samych skrytek, udawanie, że szuka, że nie jest w stanie znaleźć i wreszcie znajduje, a potem wkłada do nieśmiertelnego koszyczka z króliczkiem, który przechowuję specjalnie na tę okazję. I choć scenka powtarza się od czternastu lat, cała nasza trójka i teraz pokłada się ze śmiechu.

W Polsce pod pretekstem suszy zabroniono ludziom wchodzić do lasów. Kuzynostwo wybrało się pod zamknięty kościół, aby chociaż tak uczcić Wielkanoc, i zostało rozdzielone przez policję. Mąż i żona, którzy śpią w jednym łóżku, musieli zachować covidowy dystans!

W Szwajcarii nie ma obowiązku noszenia maseczek i można spacerować. Wskazane jest wręcz wychodzenie z domów. Zwłaszcza osoby starsze powinny korzystać z pięknej pogody, radzi w telewizyjnych wiadomościach Koch, szwajcarski „doktor Covid”. My też zaczęliśmy wychodzić częściej z domu. Dzisiaj wybraliśmy się na spacer po mieście, a w drodze powrotnej zahaczyliśmy o plażę. Wody w Genewskim ubyło jakiś metr. Nie wiem, czy to przejaw suszy, choć w istocie ziemia na grządkach przypomina popiół, ale to maj zwykle jest porą deszczową, więc susza mnie nie przeraża.

Na plaży opalało się sporo osób. Członkowie rodzin siedzieli blisko siebie, a reszta społeczeństwa karnie zachowywała przepisowe odstępy.

W jeziorze kąpało się jakieś dziesięć osób. Wlazłam po kolana, ale nie zdecydowałam się na pływanie. Poczekam, aż woda nagrzeje się przynajmniej do piętnastu stopni.


13 kwietnia 2020

Trzydziesty pierwszy dzień izolacji. Po francusku: confinement, co oznacza zamknięcie w niewielkiej przestrzeni. Nat dorzuca, że tak małej, iż można od tego dostać klaustrofobii.

Kupowanie na zapas ma tę słabą stronę, że trudno, nawet jeżeli robi się to systematycznie, dopilnować dat na produktach. Co jakiś czas jakąś przegapiam i towar w ostatniej chwili mrożę. Ale szkoda mi zamrozić łososia tak doskonałego, że do dzisiaj nadaje się na sashimi, zaś jutro możemy się nim zatruć. A nikt z nas nie chce z błahego powodu trafić do szpitala, nawet w wiadomościach przestrzegali przed wypadkami, które mogłyby skończyć się wizytą na pogotowiu. Wśród sportów ekstremalnych znalazła się między innymi jazda na rowerze. Od trzydziestu lat codziennie pedałuję, wychodzi na to, że jestem ryzykantką.

Test kota wykazał, że łosoś jest świeży, ale takiej ilości sashimi nie da się pożreć na jeden posiłek. Z reszty robię pierogi z łososiem. Dzisiaj ugotuję, a jutro tylko odgrzeję.

Postanawiam otworzyć się na świat i symbolicznie wyleźć z izolatki: dzielę się na Facebooku przepisem na pierogi z łososiem:

Łososia (surowego lub wędzonego) siekamy; kroimy cebulę, jeżeli stara, zblanszować, jeżeli to dymka, wystarczy pokroić i wymieszać z łososiem. Ważne: rybę siekamy. Przepuszczona przez maszynkę robi się piekielnie wodnista. Przyprawiamy farsz solą i pieprzem, najlepiej białym. Dodajemy do farszu koperek, suszony ujdzie. Mieszamy i odstawiamy do lodówki na minimum godzinę, żeby farsz miał czas się przetrawić i związać. Gotowe pierogi polewamy masłem i obsypujemy koprem. Najlepiej smakują z kwaśną śmietaną.

Z powodu braku świeżego koperku do farszu dodałam suszonego, a dla dekoracji obsypałam pierogi świeżą rzeżuchą. Okazało się, że doskonale pasuje do łososia. Dopisuję sobie tę informację do listy covidowych odkryć.

Przepisem zainteresowała się kuzynka z Kanady. Pochwaliła go ciocia z Australii, a koleżanka z Moskwy od razu domyśliła się, że przepis jest rosyjski, podobnie jak moja kochana Hania z Lubniewic, która odgadła, że to przepis na pielmieni.

Jak świat długi i szeroki, wszystkie teraz stoimy w kuchni i gotujemy, żeby napełnić żołądki naszych najbliższych, żeby okazać im miłość. Cieszę się, że tak dobrze układa nam się wspólne życie w „celi”.

C.d.n.

Do spisania, 

Katarzyna Sikora Borowiecka

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

To już jest oficjalne

Jak nie płacić za benzynę w Szwajcarii

Ring bokserski