Moje pandemiczne pamiętniki w oryginale. Część dwudziesta czwarta.



12 maja 2020


Tej nocy przespałam trzy godziny. Denerwowałam się powrotem Nat do szkoły. Rozważałam ewentualne korzyści: może lepiej złapać tę zarazę teraz niż za dziesięć lat, kiedy będziemy starsi i słabsi. Ale największym plusem jest fakt, że Nat wróci między ludzi. Nastolatce potrzebny jest kontakt z rówieśnikami. O siódmej rano postanowiłam zrezygnować z kotłowania się w pościeli i wsiadłam na rower.

Po pół godzinie treningu czuję się tak dobrze, jakbym przespała przynajmniej pięć godzin. W kuchni nad kubkiem zielonej herbaty i filiżanką kawy spisuję myśli, żeby o niczym nie zapomnieć. Na dworze zrobiło się zimno jak w psiarni. Kiedy wypuszczałam kicię na poranny spacer, zmarzły mi stopy, Dzisiaj obchodzi imieniny Pankracy, pierwszy z zimnych ogrodników i do listy dopisuję jeszcze, żeby Nat zabrała kurtkę.

Nat budzi się wyspana, wesoła i tryskająca energią. Właśnie kręci ciasto na naleśniki, zamiast mąki wrzuciła do dzbanka banana. Dwa jajka na banana, instruuje mnie po raz sześćdziesiąty. Od czternastego marca robi sobie takie śniadanie każdego ranka. Popija japońską mac rozprowadzoną w mleku i posłodzoną odrobiną miodu. Upijam parę łyków i wracam myślami do naszych japońskich wakacji. Do smaku ryby tak świeżej, że wgryza się w nią jak w masło, do ikry z łososia, która tam, w Japonii, bije na łeb rosyjski kawior z jesiotra. Do miseczek wypełnionych sashimi, glonami, piklami, zupami, a na koniec jajkiem w galarecie, w rosole, w sosie przypominającym ocet balsamiczny. Do porcyjek, które nazywałam próbkami jedzenia, tyle że po trzydziestu takich próbkach serwowanych na głowę w porze śniadania czułam się pełna po gardło. Do grejpfrutów tak dojrzałych, że można je było obierać zrywając skórkę palcami i chciało się zjadać kilogramami. Chciałabym wrócić do Japonii, gdzie masażysta, fryzjer i sprzedawca upewniają się, czy czujesz się bardzo, bardzo dobrze, bo tam nie wystarczy czuć się „tylko” bardzo dobrze. Czy jeszcze kiedyś odważymy się polecieć na wakacje w tak odległe miejsce?

Nat wróciła do domu na lancz. Teraz przerwa obiadowa trwa od jedenastej dwadzieścia pięć do trzynastej piętnaście, żeby dzieci miały czas na powrót do domów, zjedzenie obiadu, i nie spóźniły się do szkoły. Stołówka szkolna działa, ale lepiej, żeby korzystali z niej najbardziej potrzebujący, czyli dzieci mieszkające w okolicznych osadach, do których autobusy jeżdżą raz, może dwa na godzinę. Zdecydowałyśmy, że Nat będzie wracała na jedzenie do domu. Odsmażyłam kiełbaski, podałam pomidory z mozzarellą. Po ośmiu tygodniach gotowania dwóch posiłków dziennie kończą mi się pomysły. W kółko jemy łososia ze szparagami, kotlety mielone albo steki, warzywa na parze i nieśmiertelne pomidory z mozzarellą. Przed covidem rodzina zbuntowałaby się przeciw odgrzewanym przez dwa dni tym samym potrawom, teraz cieszy ją każdy nowy wymysł kulinarny. Covid to zdrobniale koronka!

Przy posiłku wypytuję Nat o wrażenia z pierwszego dnia szkoły, ale niczego się nie dowiaduję. Nat potrzebuje czasu, żeby zebrać myśli.

Dopiero wieczorem opowiada, że nauczycielka francuskiego nie mogła wrócić do szkoły, żeby nie narażać na ryzyko męża z chorobą immunologiczną, więc załatwiła fuchę synowej, też nauczycielce. Tyle że synowa jest Chinką z Chin, francuski jest jej drugim językiem, ale ma dyplom ukończenia najbardziej zaawansowanego kursu francuskiego. Nat staje w obronie Chinki, bo Nat wierzy w autorytety. Dlatego nie poddaję się i drążę temat. Jak to jest, że Chinka uczy frankofonów ich własnego języka i w końcu dokopuję się do prawdy: „Wiesz, mamo, można ją zrozumieć”. Hicior dnia: można zrozumieć nauczycielkę języka prowadzącego! Uśmiałam się do łez, Nat wycofała się rakiem do pokoju. Nie straciła wiary w autorytety.

Myślę o tej scenie z teledysku Pink Floydów, kiedy dzieci wchodzą do maszynki do mielenia i wydostają się z niej już w postaci zmielonego mięsa.


13 maja 2020

Już w poniedziałek otworzyli nam galerie handlowe, ale na razie nie chce mi się tam iść. Od mierzenia ubrań, które przeważnie są zakurzone, wszystko mnie potem swędzi, a jak tu się teraz podrapać w miejscu publicznym.

Zrobiłam zakupy na tydzień. Niestety zapomniałam dokupić earl greya i cytryn. Piszę pandemiczny dziennik i popijam czarną herbatę z limonką. W życiu nie miałam w ustach czegoś równie obrzydliwego.

Nat świetnie mówi po polsku, bez obcego akcentu, ale to, że nie jest Polką, staje się ewidentne, kiedy stawiam jej pytania typu: nie widziałaś szczotki? Odpowiada pojedynczym „tak” lub „nie”, a ja głupieję, bo nie wiem - widziała czy nie? Aby zrozumieć, co ma na myśli, muszę zadać serię pytań pomocniczych. Co brzmi zabawnie, gdy o tym opowiadam, ale zabawne nie jest, kiedy w ten sposób rozmawia się z własną córką po kilka razy na dobę. Notuję: wyeliminować z pytań słówko „czy”.

C.d.n.

Do spisania, 

Katarzyna Sikora Borowiercka


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

To już jest oficjalne

Jak nie płacić za benzynę w Szwajcarii

Ring bokserski