Moje pandemiczne pamiętniki w oryginale. Część dwudziesta siódma.



25 maja 2020

Nat w tym tygodniu chodzi do szkoły w poniedziałek, środę i piątek, ale od przyszłego będzie miała lekcje codziennie, jak informuje mnie przy obiedzie z nietęgą miną. Wyjmuje z plecaka pudełko ulepionych z modeliny figurek. Zabijała czas na plastyce. Nauczyciele, głównie na zastępstwach, pozwalają uczniom zająć się samymi sobą, bo do końca roku i tak nie mają prawa wystawiać ocen. Drzwi od klas pozostają otwarte, bo klamka to aktualnie samo zło. Mimo że klasy są pootwierane, w budynku panuje względna cisza, donosi mój wywiadowca, pożerając w ekspresowym tempie karkówkę z grilla w rozmiarze XXL. Je i nie tyje. Próbuję sobie przypomnieć, czy kiedykolwiek w życiu byłam w stanie zjeść na jeden posiłek taką ilość mięsa, i w duchu stwierdzam, że nie. Nat dopycha się jeszcze pomidorami z mozzarellą i avocado, naszym covidowym przysmakiem, jawnym dowodem na to, że siada mi wyobraźnia, że w gastronomii kariery nie zrobię.

Słyszałam ciekawy program, w którym eksperci wypowiadali się o hydroksychlorochinie twierdzili, że działa, że nagonka na lek ma charakter polityczny. Natomiast błędne pojęcie o szkodliwości leku wynika z tego, że często podawano go pacjentom pod respiratorami, których system odporności był już tak osłabiony, że żaden lek nie miał prawa ich uratować. Podobno już w dwa tysiące jedenastym roku Fauchi potwierdził skuteczność leku przed grupą Rockeffelera.

Aktualnie paczka hydroksychlorochiny kosztuje trzy dolary za trzydzieści tabletek, a do wyleczenia pacjenta wystarczy szesnaście. Z drugiej strony lek pochodny, Gilead, kosztuje około tysiąca czterystu dolarów, a jego działanie jest o tyle skuteczniejsze, że przyśpiesza proces leczenia o cztery, pięć dni.

Naukowcy potwierdzili, że FBI zamyka kliniki, w których leczy się chorych podawaną dożylnie witaminą C. Wiedzieli o tej kuriozalnej akcji, ale nie skomentowali informacji.

Rozmawiam z mamą, chciałabym ją zobaczyć, ale prosi, żebym nie ryzykowała podróży. Jest przerażona tym, że lekarze walczący z covidem odstawiają sprawdzone metody leczenia. Jej zdaniem ONI chcą nas wszystkich zabić.


26 maja 2020

Nat wpada na obiad spóźniona. Tłumaczy się, że czekała pod szkołą z koleżanką, o której jak się wyraziła Nat, „matka zapomniała”. Przypominam sobie scenkę ze sklepiku w szczecińskiej „dzielnicy cudów”. Dochodziła siedemnasta, od śniadania nie miałam nic w ustach. Czułam potworny głód. Zajrzałam w witrynę maleńkiego spożywczaka. Na tacy leżały drożdżówki, po których łaziły osy. Drzwi do sklepiku były otwarte, więc podsłyszałam rozmowę. Chwiejący się na nogach tatuś w towarzystwie wychudzonego, niedomytego i niedopranego cztero lub pięciolatka zamówił „flaszeczkę”, po czym dostrzegł uczepionego do niego synka i dorzucił: „a dla małego drożdżówkę”. Choć minęło trzydzieści lat, mam tamtą scenkę przed oczami.

Czy koleżanka ma więcej rodzeństwa - podśmiewam się ze skrótu myślowego Nat - a może jest czarną owcą w rodzinie. Jeżeli tak, to jedno z trójki dzieciaków można sobie darować. Dowiaduję się, że matka zabroniła córce korzystać ze środków transportu publicznego, a sama zapomniała po nią przyjechać. Tak sformułowaną myśl uznaję za zrozumiałą.

W mediach rozpoczęła się nagonka na Szwecję, gdzie śmiertelność wynosi dwanaście procent, a ilość zmarłych przekracza cztery tysiące osób. Rzucam okiem na Worldometer: według statystyk Szwecja jest dopiero na ósmym, a nie, jak wskazuje wydźwięk informacji, na pierwszym miejscu. Wcześniej chwalono szwedzki eksperyment, teraz komuś on bardzo przeszkadza.

Święto Sąsiadów, które dorocznie odbywa się w ostatni piątek maja, zostało przełożone na dwudziestego września.

Dwa największe francuskjęzyczne szpitale w Szwajcarii, jeden w Genewie, a drugi w Lozannie, od trzech tygodni nie przypisują hydroksychlorochiny. Ich zdaniem skuteczność leku jest znikoma, ale nie twierdzą, że zabija. Chociaż tyle dobrego.

Od początku pandemii każdego dnia robiłam notatki, ale byłam zbyt zszokowana tempem wydarzeń, żeby usiąść przed komputerem i zacząć klecić okrągłe zdania. Miałam na głowie bezrobotną, bo pozbawioną szkoły i możliwości kontaktów z rówieśnikami córkę, i kombinowanie, jak przetrwać kryzys i zabezpieczyć się na przyszłość.

Do pisania przysiadłam z początkiem maja dwudziestego roku. Od tego czasu napisałam siedemdziesiąt stron pamiętnika. Jestem wykończona. Muszę się przez jakiś czas wyluzować i odciąć. Na początek pójdę skosić trawnik i skończę tuningować rękawy bluzki, którą kupiłam w Japonii dwa lata temu i ubrałam tylko raz, bo te rękawy sięgające łokcia są wkurzające.

„Katia, ty jak nic nie robisz, to myślisz, że nie żyjesz”, przypominam sobie słowa mojego najukochańszego klienta.

Cha, cha, cha! Jak zwykle w punkt, odpowiadam.

C.d.n.

Do spisania, 

Katarzyna Sikora Borowiecka

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

To już jest oficjalne

Jak nie płacić za benzynę w Szwajcarii

Ring bokserski