Moje pandemiczne pamiętniki w oryginale. Część dwudziesta ósma.





27 maja 2020

Dzisiaj Musk wysyła w kosmos dwóch astronautów. Wypisuję sobie wiekopomne cytaty Elona: „Tysiące rzeczy mogą pójść nie tak i tylko jedna rzecz może się udać”. „Naprawdę muszę się mentalnie zablokować, inaczej emocjonalnie nie potrafiłbym sobie z tym poradzić". „Pytałem ich kilka godzin temu: Czy dobrze się z tym czujecie, chłopaki? Czy jest coś, co moglibyśmy dla was zrobić? Pozostali chłodni jak ogórki.”

Przyglądam się facetom, którzy dobrowolnie zgodzili się na prawdopodobną śmierć, i zastanawiam się, co nimi powoduje. Sława, pieniądze? Ostatecznie stawiam na brak wyobraźni.

W drodze nad jezioro mijam starszego pana, siedzi na ławce i pali fajkę wpatrzony w szczyty Alp i widoczną dzisiaj wyraźnie czapę Mont Blanc. Wchodzę do jeziora. Łażę w tę i z powrotem, żeby się oswoić z temperaturą wody. Najpierw zanurzam się po kolana, potem po pas. Podobnie jak inna pani. Zagaduję ją. Mówię, że woda jest cieplejsza niż w Bałtyku latem, a pływałam w morzu już od czerwca i chyba się starzeję, bo boję się zanurzyć w piętnastu stopniach. Pani uśmiecha się przy słowie Bałtyk, wyznaje, że z pochodzenia jest Niemką. Po chwili obie zaczynamy pływać, tocząc niekończącą się dyskusje o wszystkim i o niczym, jakbyśmy znały się od lat. Boże, jak dobrze jest znów być wśród ludzi. Gdyby nie ogromniaste fale, przepłynęłabym cały kilometr.

Kiedy wracam, staruszek od fajki gratuluje mi odwagi. Też ma ochotę pogadać, więc wymieniamy się uwagami na temat covida. Pan po raz pierwszy od trzynastego marca wyszedł z domu. Już się nie boi i jeżeli nie miałabym nic przeciwko temu, jutro też moglibyśmy uciąć sobie pogawędkę. Ludzie tutaj zawsze byli bardzo sympatyczni i skorzy do rozmów. Ale od czasu "otwarcia się" wręcz lgną jedni do drugich, łapczywie pragnąc rozmowy.

Miecia przytyła w trakcie kwarantanny. Żartuję, że upasła się naszą obecnością. Jarek i Nat uważają, że jest za gruba i za rok padnie na zawał, dlatego trzeba ją przegłodzić. Odszczekuję się, że jak nie będzie jadła, padnie już za tydzień z głodu. Nie chcę zaszkodzić kotu, ale łamię się, ilekroć Miecia prowadzi mnie do pustej miseczki, i podsypuję jej centymetr sześcienny makreli, polecając, żeby szybko zjadła, sama nasłuchując, czy któryś z żywieniowych faszystów nie nadchodzi.

Jarek nie wytrzymuje, twierdzi, że odkrył moje prawdziwe powołanie: powinnam hodować gęsi przeznaczone na foie gras.


30 maja 2020

Po raz pierwszy od trzech miesięcy odwiedzamy przyjaciółkę w jej domu. Siedzimy w saunie i pływamy w basenie, w międzyczasie wypijając morze wina. W ciągu tych ośmiu godzin ani razu nie pada słowo covid. Czuję się rozluźniona i zrelaksowana. W domu okazuje się, że Nat zostawiła swój telefon w saunie, a bardzo go potrzebuje, bo musi zamieścić nowy wpis na Instagramie. Dochodzi północ. Spać!


31 maja 2020

Planujemy, że pojedziemy odebrać telefon na rowerach. Ekipa ociąga się. Niby chce jechać, ale nie teraz, może później. Zaczynam powątpiewać, czy zdecyduje się na taką wyprawę. Dla niewprawionych w boju trzydzieści dwa kilometry pod górę przy różnicy wzniesień trzystu metrów to poważny dystans. Postanawiam nie tracić dnia i jak co ranka wsiadam na rower stacjonarny. Przejeżdżam tradycyjne piętnaście kilometrów, odwalając codzienną prasówkę.

W ramach ostygnięcia po treningu przycinam żywopłot, a kiedy uchodzi już ze mnie para, biorę prysznic. Wypachniona przygotowuję niedzielny obiad. Chciałabym jeszcze pójść popływać w jeziorze, a tu zapada decyzja, że jedziemy. Upewniam się, czy wiedzą, w co wchodzą, i widzę po minach, że tak. Cztery minuty później jestem gotowa do wyjścia.

Ekipa dopompowuje opony, łazi w tę i nazad. Dzwonię do kolegi, tego który nie zamknął firmy na czas covida i połowa ekipy się pochorowała. Gratuluję mu odwagi. Dziwi się, bo wszyscy inni traktują go jak szaleńca!

Po godzinie krzątaniny przy rowerach wyruszamy na rodzinną wycieczkę. W poszukiwaniu widoków, atrakcji i fizycznego zmęczenia. Bez myślenia o tym, co będzie jutro. Ku kontemplacji teraźniejszości. Jak za czasów sprzed covida.

Zamiast trzydziestu dwóch kilometrów przejeżdżamy sześćdziesiąt. Pomyliłam trasę. Mogli doładować własne komórki, zamiast na mnie wisieć! Wszyscy wiedzą, że nie mam orientacji przestrzennej.

Nat już nigdy nie wsiądzie na rower. Dobrze, że wybrała taki tani model, bo dużo się nie zmarnuje. Nienawidzi roweru!


2 czerwca 2020

Z raportu amerykańskiego odpowiednika Sanepidu, który sporządzono w oparciu o dane z USA, Nowej Zelandii i innych sojuszniczych krajów, wynika, że śmiertelność na skutek covida wynosi od dwóch do trzech osób na tysiąc zarażonych. W przypadku zwykłej grypy umiera od jednej do pięciu. covid plasuje się pośrodku między grypą słabą, a grypą mocną. Wniosek, który ciśnie mi się na usta, brzmi: z powodu przeziębienia zamknęli całą gospodarkę! Media w sprawie tych statystyk milczą. Ich uwaga skupiła się na rasistowskich zamieszkach w USA. Czyżby problem covidu przeszedł do historii?

Koleżanka z Polski mówi, że amerykańska propaganda jest gorsza od rosyjskiej, że syn jej koleżanki był świadkiem sceny, kiedy Gwardia Narodowa zbierała ciała na Bronksie.

C.d.n.

Do spisania, 

Katarzyna Sikora Borowiecka

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

To już jest oficjalne

Jak nie płacić za benzynę w Szwajcarii

Ring bokserski