Japonia, dzień drugi.



Na dźwięk budzika zrywam się na równe nogi. Europejscy lekarze ustalili, że mam ucisk na nerw błędny i  jakby na złość poślizgnęłam się, biegnąc w deszczu i chroniąc szyję przed dodatkowym bólem, wywichnęłam nogę na wysokości pachwiny. Wróć: na dźwięk budzika zerwałam się na jedną nogę, bo drugą od pół roku powłóczę, wspinając się po schodach. Od tego czasu odbywam dwie sesje fizjoterapii tygodniowo. 

Postanowiłam wykorzystać okazję i z pomocą japońskiej żony syna kanadyjskiej kuzynki męża znalazłam dwóch specjalistów od starej chińskiej medycyny. Za godzinę miałam odbyć sesję akupunktury. Prysznic, kawa i trzydziestominutowy spacer w temperaturze 36C i wilgotności powietrza sięgającej stu procent. Udało się odnaleźć gabinet, tyle że to był ten drugi na popołudnie, pierwszy lekarz został gdzieś hen za mną. Dzwonię, miła pani mówi, że nie ma problemu, mogę zgłosić się za godzinę. No to walę na kolejny spacer w przeciwnym kierunku. Zapada diagnoza ta sama co w Europie, dostaję mieszanki ziół, które mają łagodzić sztywnienie ramion, napięciowe bóle głowy i uciszyć stres. Wychodzę z czterema kilogramami ziół, które cuchną tak, że muszą być skuteczne. Zaparzę je wieczorem, teraz walę na akupunkturę. 

- Igły nie pomogą. To nie jest żaden nerwoból to jest zła krew, pada diagnoza. Musimy pozbyć się zgniłej krwi. 

- Będzie mi pan przykładał pijawki - żartuję, sam smród ziółek nie pomaga, muszę je wypić, żeby rozładować stres.

I tutaj następuje wyjaśnienie, dość przekonujące, mimo że porozumiewamy się za pomocą translatora. Doktorek miał władać angielskim i mówi, ale zna wszystkiego jakieś dwadzieścia słów, z których każde przekręca. Zdaniem znawcy w miejscach długotrwałych urazów odkładają  się "niedobre" struktury krwi, witaj w świecie translatorów, te miejsca to są tkanki i nie mają nic wspólnego z krwioobiegiem. Zła krew tworzy skrzepy. 

- Chce mi Pan wycinać skrzepy? - Rozglądam się po gabinecie, jest czysto, ale nie sterylnie w dodatku mimo sprawnie działającej klimatyzacji śmierdzi papierochami. 

Waham się, tutaj znowu następuje wykład medyczny, brzmi sensownie, ale wciąż mam wątpliwości. Tłumaczę sobie dyplomy doktorka, poznaję jego uczelnię i profesorów, on pokazuje mi bańki. 

- Po co ma cię boleć jak mogło by nie. 

- No w sumie…  - wymiękam, przebieram się w błękitną piżamkę: koszulka z krótkim rękawem i szorty, kładę się na kozetce. 

Zaczynamy od nogi, nigdy nie zgodziłabym się na "pluskwy" w okolicy szyi. Doktorek delikatnie nakłuwa skórę i przystawia pierwszą bańkę na mojej piszczeli, ta odskakuje z sykiem w tym miejscu brakuje tłuszczu nie ma się do czego zassać. 

- Ma, ma, ma - doktorek się nie poddaje. 

Podkłada mi pod nogę gazetę, piszczel najeża się trzema bańkami. Boli, ale da się wytrzymać. Po trzech może czterech minutach doktorek odrywa pierwszą bańkę, błyskawicznie przelewa zawartość na ligninę i z zachwytem pokazuje mi co wyciągnął: na plamie normalnej krwi leży skrzep ma ze trzy centymetry długości i w najszerszym miejscu jest gruby na półtora. Włos jeży mi się na głowie, domyślam się, że nie wyjął tego kawałka przypominającego wątróbkę przez skórę, ta krew musiała się ściąć w bańce. Ale żeby tak szybko?  Normalną krew można trzymać w temperaturze pokojowej od siedmiu do jedenastu minut. Doktorek nakłada i zdejmuje kolejne bańki i z radością pokazuje mi następne kawałki wątróbki. Ten jego zachwyt nad efektami, a raczej nad wielkością skrzepów, towarzyszy nam przez cały zabieg. 

- To jest ta zła krew? - pytam.

Skina głową na zgodę. Przyglądam się nodze, są na niej widoczne kółka po bańkach, a z miejsc nakłuć sączy się minimalna ilość krwi, tyle tylko, żeby zasklepić ranki.

- Miałam takie ładne nogi - żartuję. 

- Teraz będziesz miała je młodsze o dziesięć lat. 

Żarty się kończą, teraz pachwina. Poszło i znów wyszło i to takie wielkie, że mogłoby powalczyć o wpis do księgi Guinnessa. Minęły prawie trzy godziny, jestem zmęczona bólem, smród moich ziółek przyćmił zapach papierosów. Wychodzę w wilgotne tropikalne piekło urokliwego Tokyo w poszukiwaniu restauracji. Od rana nie miałam nic w ustach, a muszę zyskać energię na podziwianie uroków miasta. Po pokonaniu dwudziestu tysięcy kroków z hakiem, tego wieczoru frunę na piętro naszego tokijskiego mieszkanka. 


Do spisania,

Katarzyna Sikora Borowiecka 


P.S. To nie jest porada medyczna, tylko opis dnia z życia turystki w Tokyo.

P.P.S. Dzisiaj dowiedziałam się, że koleżanka ze Szwajcarii też odwiedziła doktora wampira, ale jej nie pomógł.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Osiem metrów sześciennych

Mądry hotel

Dziecko mnie spiło