Osiem metrów sześciennych
Wiedziona tą wizję znów piszę do przeprowadzkowego, niech wpadnie dzisiaj, jeżeli znajdzie chwilę. Znalazł, więc pędzę rozpakować walizki, poprzedniej nocy wróciliśmy z Polski, nie chcę, żeby widział ten burdel. Mamy jeszcze godzinę, lecimy na spacer, żeby dostarczyć klucz pośredniczce, nas ma nie być w czasie wizyt klientów. Słusznie, pośrednicy zwykle pokazują klientom zawartość szaf wbudowanych na stałe, a nawet lodówki, głupio tam zaglądać nawet kiedy nie ma właścicieli, a przy nich nie wypada. A może jestem dziwna, daj znać w komentarzach, co Ty o tym myślisz. Póki co grzejemy pod górę do domu pośredniczki, zbocze jest tak strome, że trudno złapać oddech, dzień gorący, a ja mam na sobie sukienkę sięgającą piszczeli, na tej stromiźnie mogę ją przydepnąć i wyrżnąć się jak długa. Zadzieram kiecę i wspinam się, równocześnie spoglądając na zegarek, po upływie trzydziestu minut, nawet jeżeli w tym czasie nie uda mi się dotrzeć do celu muszę zawrócić, żeby nie zawieść przeprowadzkowego.
Udaje się, zostawiamy klucz i schodzimy spoglądając z góry na nasze nowe lokum, usiłujemy przypomnieć sobie co nas w nim tak uwiodło, że zdecydowaliśmy się wiać od dzwonnicy, która przypomina o swoim istnieniu co kwadrans, zagłuszając dźwięk samolotów startujących i lądujących na lotnisku Pilatus. Żadne z nas nie pamięta rozkładu pomieszczeń, ilości, ani wielkości. Tylko tyle, że urzekła nas wysokość salonu, słoneczna kuchnia z szafami na całej ścianie, nie będę już musiała przyklękać, żeby wyjąć talerz z szafki, czy też "jeździć cycami po podłodze", jak ujęłaby to żona mojego brytyjskiego współpracownika, którego z kolei cechowało dworskie wychowanie No i znów będę miała ogródek, a to jest najważniejsze.
Tę krótką pamięć zawdzięczamy temu, że po domu oprowadzali nas jego właściciele, tak sympatyczni, że mogliby zostać naszymi przyjaciółmi, tyle że pokazywali nam ten dom przez pryzmat negatywów: brak rolet w dwóch pokojach, ogrzewania i klimki na strychu, nasza uwaga skupiła się też na topornym kamiennym stole do pingponga zajmującym pół trawnika (wywiozą). W efekcie nie policzyłam szaf wbudowanych w ściany, ani nie obejrzałam garderoby, nie przyjrzałam się też łazienkom, tylko tej nieodnowionej toalecie na piętrze.
Przeprowadzkowy oszacował ilość naszych rzeczy na osiem metrów sześciennych. Niepotrzebne wywiezie na śmietnik, telewizor zdejmie ze ściany, żeby dać Jarkowi czas na zainstalowanie mocowania w nowym lokum, bo na wiercenie nie ma uprawnień i tak, bez problemu, powiesi z kolegami plazmę na ścianie, to samo z żyrandolem.
Jarek z podziwem ocenia efekty mojego spotkania, jest mistrzem organizacji, notuje punkty w notesie. Zapisałaś o co zapytać? Nie, improwizowałam. Lubię patrzeć jak ze zdumienia szeroko otwiera te swoje niebieskie oczy.
Tymczasem życie na wsi płynie: w naszej lokalnej sieciówce Volg klient w deszczowy dzień może wypożyczyć nieodpłatnie i na gębę parasol, a sąsiedzi częstują jabłkami. Zjadam już cztery, smakują jak te u mamy na działce w Szczecinie.
Do napisania,
Katarzyna Sikora Borowiecka
Niedługo zostaniecie mistrzami przeprowadzek😄 a tak w ogóle to wcale dziwnanie jesteś 😉 koniecznie trzeba Was w końcu odwiedzić 😘
OdpowiedzUsuńAniu, zapraszamy od listopada. Na razie mamy tutaj tłumy klientów zainteresowanych mieszkaniem. Każdorazowo opuszczamy wtedy lokal. Mam nadzieję, że zanim zapadnie jesień, a z nią deszcze znajdzie się chętny. My już chyba jesteśmy mistrzami przeprowadzek w ubiegłym roku przeżyłam dwie: natalkową i naszą i to w odstępie tygodnia w różne destynacje. Zauważyłam też, że szwajcarscy przeprowadzkowi są ulepieni z jednej gliny, mimo że mówią w różnych językach i mieszkają w różnych strefach kulturowych. Zasada numer jeden jest taka, że mam się o nic nie martwić, oni się wszystkim zajmą. No to się nie martwię ;) Dziękuję za komentarz.
Usuń🥰😄❤
Usuń