"Co nas nie zabije"





Zapytana przez nową znajomą o to gdzie mieszkam odpowiedziałam, że w Ennetburgen w centralnej Szwajcarii, ale nie czuję się tutaj u siebie. Przez  dwadzieścia pięć lat żyłam w Nyon w kantonie Vaud, mówię po francusku, teraz muszę nauczyć się niemieckiego, tyle że cztery na pięć osób posługuje się tutaj angielskim, więc brakuje mi motywacji. 

Inaczej było rok temu, zaraz po przeprowadzce: przez miesiąc codziennie jeździłam do szkoły w Lucernie, okazałam się prymusem, ale lekcje były nudne, a nauczycielka nie chciała albo nie potrafiła poradzić sobie z facetem, który podnosił nam wszystkim ciśnienie, porównując, w niekończących się wywodach, swój język ojczysty do niemieckiego. Po cholerę szukać podobieństw między odrębnymi grupami językowymi, zapamiętać jak ma być i szlifować. 

Z dyplomem A1.1. urwałam się ze szkoły i dorwałam Duolingo. Powtarzałam niemieckie frazy z nienaganną dykcją i czymś na kształt niemieckiego akcentu, przy czym darłam się tak, że Jarek kazał mi zamykać drzwi od sypialni. Równocześnie studiowałam na Youtubie z Wojtkiem, który demonstrując w szerokim uśmiechu swoje rzadkie uzębienie, uczył mnie gramatyki oraz zdań z kategorii: "Wszystkie kobiety chcą mieć ze mną dziecko", "Najlepiej słuchać Wojtka w wannie, albo śnić o nim przez całą noc". Odskocznia od nudnej szkoły :)

W końcu przyszedł czas wakacji, rozprężyłam się, a teraz nie bardzo chce mi się wracać do niemieckiego. Tyle że brak znajomości języka nigdy nie przeszkadzał mi w tym, żeby próbować... wróć, jakie tam próbować, żeby się nim posługiwać. Dlatego chętnie nawiązuję znajomości z każdym, kto ma ochotę pogadać, a chce prawie każdy, bo zamieszkaliśmy w małej społeczności i ludzie są nas ciekawi. Nigdy nie przerywam dłuższych wywodów, bo czasem nawet coś tam zrozumiem ;) Potrafię kupić u rzeźnika wołowinę na boeuf bourguignon, wysłać paczkę, pogadać o temperaturze wody w Jeziorze Czterech Kantonów. Może kiedy przyjdzie jesień, a z nią deszcze znów pokocham niemiecki i wrócę do Wojtka.

Zrobiłam sobie dzień wolnego od spraw doczesnych i wybrałam się na plażę do Buochs w kierunku Beckenried. Denerwuję się, więc wyobraźnia działa, napływają mnie złe myśli, jutro czeka mnie operacja, powtórka z rozrywki, bo nie doczyścili mnie za pierwszym razem, do poprawki. Muszę się zmęczyć i wcześnie paść. Dlatego wybrałam tamtą odleglejszą plażę, żeby zajechać się jeszcze w tym upale na rowerze. Mam kąpielisko pod nosem, ale jest małe i pływanie z tej perspektywy nie wygląda zachęcająco. Za to od południa, woda lśni błękitem jak w lagunie rodem z reklamy batonów Bounty. Dłuższą plażę porastają drzewa rzucające zbawienny cień. Brzeg, z którego do wody włazi się pająkiem, a włazi na kota, żeby nie poślizgnąć się na omszałych stromych kamieniach prowadzących do jeziora. Następnego dnia czekała mnie pobudka o wpół do szóstej rano, a za dziesięć siódma musiałam stawić się na bloku operacyjnym. Po co denerwowałam się, tym że się nie wyśpię, skoro rano mnie uśpią...

Zmusiłam się do zrobienia tych notatek, bardzo jeszcze poczochranych. Przepłynęłam dobry kilometr i dla odmiany zatopiłam w lekturze "Co nas nie zabije" autorstwa Davida Lagercrantza, który pociągnął serię Milennium po śmierci pierwszego jej autora, Stiega Larssona. Dlaczego po odniesieniu takiego sukcesu jak ta saga i seria filmów Stieg popełnił samobójstwo? 

Śmierć, dlaczego ta myśl przyszła mi teraz do głowy… Cholera, czy istnieje ryzyko, że nie wybudzę  się z narkozy? 

Znowu pająkiem wlazłam do wody, żeby uwolnić umysł od czarnych myśli. 


Do spisania, 

Katarzyna Sikora Borowiecka


P.S. Ten wpis, po dokonaniu poprawek, zamieszcza już Kasia z przyszłości.

P.P.S. Wyjaśniam dlaczego ten blog nazywa się tak nieapetycznie. Otóż w jednym ze szwajcarskim kantonów do niedawna jadło się koty. Być może wciąż są w menu, ale nikt, w czasach poprawności, już się do tego nie przyzna. "Gulasz z kota" podbił serce wydawcy, który wyróżnił mój tekst i opublikował fragmenty moich pandemicznych pamiętników w antologii "Wiosnę odwołano", wydanym nakładem Instytutu Literatury. Polubiłam ten tytuł.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Osiem metrów sześciennych

Dziecko mnie spiło

Fajna restauracja w Stans i sklep kolonialny w Kerns