Krowa się zbiesiła. Felieton spod bloku. Część druga.
Zapiski z 29.09.2024, Ennetburgen
Jarek znalazł alternatywne buty. Lecimy!
Żeby oszczędzić sobie łażenia w deszczu wypadamy na skróty bramą garażową. Z nieba leje wodospadem, trafiamy w środek oberwania chmury, ledwo słychać dzwony przywieszone do szyi gwiazd dzisiejszego popołudnia. Rozchlapując wodę, grzejemy przez pasy i już zza rogu budynku widzę je.
Truchtają, a obok nich ubrani w niebieskie koszule maszerują pastuszkowie. Postawni, młodzi mężczyźni, większość z nich ma na głowach kapelusze, z włosów pozostałych spływa deszczówka. O Cię, wśród nich pojawia/objawia się ona: wysoka, szczupła, zgrabna ubrana w koszulę rozpiętą do wysokości wydatnych piersi. Świat wstrzymuje oddech, nikt nie patrzy już na krowy, pasterka mija nas, teraz oczy wgapione są w gruby warkocz upleciony z ciemnoblond włosów tańczący w rytm jej kroków na tle łabędziej szyi. Błękitne koszule przylgnęły do umięśnionych ciał, deszcz spływa po plecach pasterzy. Nie czują zimna. Ciekawe kto komu narzuca tempo marszu.
Krowy są różnych ras choć przeważnie czerwonej. W orszaku posegregowano je według kolorów: jasno brązowe idą noga w nogę, kolejne stado jest w odcieniu kasztanowym, dalej ekipa czarnych z lśniącymi futrami; głowy przyozdobione koronami kwiatów na szyjach wiszą odświętne dzwony. Krowy maszerują dumnie, zobojętniałe na tłum jakby były ponadto, wliczając w to obojętność na podziały rasowe ;) Tłum milczy, muzyka wcześniej jodłująca z głośników też ucichła. Podziwiamy zwierzęta ich zadbane futra, ponoć niektóre farmy mają automatyczne myjnie dla krów z maszynami do masażu, na innych farmach myje się krowy i czesze ręcznie.
Zanim nam uciekną, wyrywamy się, żeby zrobić bardziej intymne zdjęcia w miejscu gdzie nie ma tłumów. Jarek/paparazzi gania z aparatem, przyglądam mu się spod parasola, w orszaku dochodzi do buntu, szykuje się akcja. Najmniejsza z krów odrywa się od stada. Boję się, krzyczy każdym ruchem ciała i wali w stronę naszego bloku, oby nie zrobiła sobie krzywdy! Zwierzę jest o jedną trzecią mniejsze od pozostałych, ale wciąż wielkie. Jeden z pastuchów łapie za uprząż, to za mało, zwierzę wyrywa się, na odsiecz pastuchowi przybywa kolega, kolejny pastuch odrywa się od orszaku i dołącza to tamtych dwóch. Czterysta kilo nieszczęścia miota się w ludzkich objęciach. Ktoś zdejmuje z głowy kwietną koronę i dzwon z szyi. Krowa szarpiąc się traci równowagę, upada, ociera kolanem o asfalt jezdni. Podnosi się. Deszcz rozmywa krew w kałużach. Zwierz szarpie się jeszcze, ale w uścisku czterech mężczyzn stopniowo wycisza. Na drodze tworzy się korek, kierowcy cierpliwie czekają. Trwa akcja z krową. Dwieście metrów dalej przystaje samochód do transportu dużych zwierząt, kierowca przychodzi z pomocą. Kolejny samochód z przyczepą dla zwierząt zatrzymuje się po drugiej stronie ulicy. Pojawia się następny asystent. Przez dziesięć minut obserwujemy zmagania sześciu ludzi z jedną krową. Wreszcie podchodzą do auta. Zapach siana, którym wyścielona jest podłoga krowiej taksówki kojarzy się z domem. Plamy krwi wątpliwie zdobią chodnik, na którym wciąż leży metalowy dzwon wielkości wiadra i kwietna korona. Zmykamy do domu. Wylewam do zlewu wodę z kaptura kurtki, Jarek mówi, że spływała z parasolki, nieważne. Zasiadam do pisania pierwszej części felietonu spod bloku.
Tę drugą skleciłam następnego dnia, musiałam pozbierać myśli. Nigdy wcześniej nie spotkałam się z atakiem paniki w wymiarze XXL.
Do spisania,
Katarzyna Sikora Borowiecka
Komentarze
Prześlij komentarz