Celebrujemy zejście krów z wysokich Alp. Felieton spod bloku. Część pierwsza.
Ennetburgen, 28.08.2024
Spodziewaliśmy się imprezki w czasie zapowiedzianym czyli o jedenastej rano, zagapiliśmy się, dlatego w pośpiechu weszliśmy w oberwanie chmury na świat, który z dnia na dzień zziąbł do dwunastu stopni Celsjusza.
Wzdłuż trasy przemarszu pod białymi namiotami, handluje nimi lokalny sprzedawca, rozlokowali się producenci cudów na kiju: babcia wytwarzająca futrzane zwierzęce maskotki; pani od świec i syropów mieniących się kolorami tęczy; facet od miodu, mydeł i powideł. Tak, była ich cała trójka. Dalej w dwóch wielgaśnych namiotach serwowali ser podgrzewany na patelni podawany na pajdzie chleba (w kantonie Vaud roztopiony ser byłby zgarniany wielkim nożem z ćwiartki sera uwięzionego w specjalnym podgrzewaczu, podany na talerzu w akompaniamencie gotowanych ziemniaków i pikli, a naród zachwycałby się tzw. zakonnicą, czyli tą częścią sera, która zbrązowiała w procesie obróbki cieplnej i stanowi wartość najwyższą. U nas do wyboru były pęta kiełbasy z grila też na chlebie. W Vaud zaproponowaliby frytki i sosy, tutaj nie podawali nawet musztardy. W stołówkach mieszczących się w dwóch nowoczesnych budynkach gminy i sali parafialnej, przy stolikach dobre dwieście osób wciągało żarełko z namiotów, popijając je sokiem jabłkowym. W kantonie Vaud piliby wino.
Wzdłuż ulicy pod dachami prywatnych domów zebrali się wyczekujący ludzie. Tata uzbrojony w zajefajne aparaty schował się pod dachem sklepu meblowego, czteroletni chłopiec i niewiele od niego starsza dziewczynka osłonięci przed wiatrem i zacinającym deszczem czekali na wydarzenia.
Nasz wiejski sklep meblowy oferuje zestawy pościeli w cenie tysiąc złotych plus za komplet, kanapy, lampy i stoły, których ceny nie schodzą poniżej ośmiu tysięcy złotych. Z tęsknoty za wyrafinowanym pięknem frankofońskich kantonów ;) taktuję go jak muzeum sztuki współczesnej, bo tak wygląda: przestronne pomieszczenia z wysokimi sufitami udekorowane przecudnymi tkaninami, odwiedziłam wielokrotnie i na tym nie poprzestanę, szukając inspiracji. Właścicielka macha do mnie na powitanie ilekroć mijam sklep, czytaj conajmniej dwa razy dziennie.
Łaziliśmy w tę i z powrotem moknąc i marznąć i zasadniczo przez godzinę nie stało się nic. Zarządziłam powrót do domu na obiad. Gotowałam nastawiając uszu. Zjedliśmy. Wreszcie je usłyszałam. Lecimy! Zaczekaj na mnie, krzyknął Jarek, buty przemokły mu na wylot, musiał znaleźć alternatywę. Mieszkamy tutaj od roku. Po wyeliminowaniu połowy niepotrzebnych sprzętów, mamy taki porządek, że niczego nie możemy znaleźć. A nie mówiłam?! To nie jest normalne!
Ciąg dalszy nastąpi…
Do spisania,
Katarzyna Skora Borowiecka
Komentarze
Prześlij komentarz