Dom w chmurach
Pojechaliśmy oglądać kolejny dom, stało się to moim hobby od kiedy nastał wirus 19. Wszystko było pozamykane: kina, restauracje, teatry, ale agenci nieruchomości zapraszali w dowolne progi. Faktycznie szukałam większego domu, teraz po przeprowadzce w nowe tereny, znowu go szukam. To nie musi być nic idealnego. Spokojnie, podejmę się remontu, który może potrwać i kilka lat. Problem jest taki, że w Nidwaldzie praktycznie nie ma domów na sprzedaż. Zdarza się jeden czy dwa na kwartał. No i opowiadam o tej ofercie mojemu fizjoterapeucie, on też ma obsesję na punkcie szukania domów. Zaraz po "torturach", zamierzam dom obejrzeć. Terapeuta wrzuca mi piąty bieg na bieżni, a sam łapie za komputer.
- Ej, nie wyprzedzisz mnie! - krzyczę, potykając się o własne stopy.
Walimy. Dom stoi na wzniesieniu, jest 490 m.n.p.m, czyli o dziewięćdziesiąt metrów wyżej od szwajcarskiego płaskiego. Ale jakie widoki! Nad nami majestatycznie wznosi się góra Bürgenstock, na której wyrósł hotel, w którym w ubiegłym roku głowy państw bezowocnie radziły w sprawie pokoju na Ukrainie. Za to pod nami rozciąga się widok na Jezioro Czterech Kantonów. Błękitna woda szkli się w pełnym słońcu, agent ma wypływy, zamówił idealną pogodę. Z prawej widać kawałek Weggis dalej miejscowość o nazwie Meggen od lewej Lucenę. Statek wypłynął właśnie z pobliskiego portu, z przeciwka wali wodolot. Mrużę oczy, patrząc na rozświetlone słońcem jezioro. Zapachu obornika brak, wokół panuje niczym niezakłócona cisza. Feng szui w swojej najczystszej postaci. Wyobrażam sobie jak demoluję bezsensowny stryszek i w tej otwartej przestrzeni na pierwszym piętrze urządzam kuchnię i salon z sufitem sięgającym nieba. Niski ciemny parter podzieliłabym na sypialnie i biuro. Ogród zawsze był dla mnie najważniejszą częścią domu. Jest ogromny.
- Tutaj będzie ogródek warzywny - mówię do Jarka.
- Nic ci tutaj nie urośnie.
Patrzę na słońce, ledwo wylazło zza jednej góry, a już wali, na spotkanie z drugą. Za godzinę znów nastanie cień.
Muszę wymazać spod powiek sen o tym domu, dlatego przypominam sobie o jego minusach: najpierw ten trzykilometrowy przejazd pod nawisem skalnym. Droga jest na szerokość jednego auta, a jak dochodzi do mijanki, to trzeba wycofać slalomem auto w rzadkie zatoczki. Dalej podjazd pod górę prowadzi drogą tak stromą, że nasze spanikowane auto drze się w akcie paniki. Pośrednik przekonuje, że pokonanie tej trasy jest kwestią wprawy, ale we mnie krzyczy, żeby nie ryzykować. No i gdzie jest słońce, ja chcę słońca! "Tja... shade". A może nie, jeżeli dom spodoba się mojemu fizjoterapeucie, wyeliminuję z rynku jednego konkurenta ;)
Do spisania,
Katarzyna Sikora Borowiecka
P.S. Powiększyłam literki, bo właśnie odkryłam tę opcję. Brawo ja! ;) Jeżeli to Ci przeszkadza, daj znać w komentarzu.
Komentarze
Prześlij komentarz