Bierze pani, bo chcę się pozbyć?



Od dzisiaj wracamy na intensywny kurs niemieckiego. Po raz pierwszy naszło nas na niemiecki na początku ubiegłego roku, czyli zaraz po przeprowadzce do Centralnej Szwajcarii. Od tamtego czasu upłynęło półtora roku. Po miesiącu intensywnego kursu, nie mylić go z nauką, podeszliśmy do egzaminu, zdaliśmy i zapomnieliśmy. Oboje mieliśmy dość nie samego języka, ale jednego z kursantów, który wiecznymi wtrętami porównywał niemiecki do własnej mowy. Głośno protestowałam, to w końcu była lekcja niemieckiego, tymczasem Jarek miał tego po uszy i wychodził z sali. Jarek miał lepiej, bo przychodził na kurs raz może dwa w tygodniu, to mnie ów osobnik codziennie wtajemniczał w annały swojej gramatyki. Nauczycielka cierpliwie znosiła terrorystę, mam nadzieję, że ten brak kompetencji można zwalić na jej bardzo zaawansowaną ciążę. Czasem w przerwie od samodzielnej nauki gramatyki w trakcie kursu, puszczałam wodze wyobraźni: może gdyby urodziła wcześniej… Tak się nie stało. Terrorysta znowu prosił o ponowne wyjaśnienie reszcie grupy, bo odniósł wrażenie, że nie pojęliśmy tematu. Ja zrozumiałam, podobnie jak Karolina i Paula, zaprotestowałyśmy, niestety reszta naszej dziesięcioosobowej grupy ze wzrokiem tępo wpatrzonym w podręcznik milczała. Milczała nie tylko w czasie wywodów osobnika, milczała także wyrwana do odpowiedzi.

W owym miesiącu postanowiłam sama nauczyć się niemieckiego, a wyglądało to tak: po południu trzygodzinny kurs, następnie przerabianie materiału, którego nie zdążyła omówić nauczycielka, odrabianie lekcji, osłuchiwanie się z niemieckim przy oglądaniu programów na YouTube. Poranna kawka, przeglądanie notatek, a na siłowni znowu studiowanie niemieckiego. W przerwie na lancz: czytanie/dukanie po niemiecku, ale z każdym dniem zauważałam postęp, więc nie wolno mi było przestać. I tak przez pięć dni w tygodniu: nerwy w szkole z powodu terrorysty, odwalanie roboty nauczycielki, zadanie domowe, osłuchiwanie, czytanie, powtarzanie. W weekendy zaczynało się w siłowni, a kończyło przed pójściem spać, no i słowo daję, miesiąc takiego sprintu sprawił, że miałam dosyć. 

Z drugiej strony, od kiedy Nat poszła na swoje, czuję się jakby wywalili mnie z roboty. Gotuję rzadziej, ale dużo na raz, wekuję, a potem przez kilka dni mogę jechać na tych moich gotowcach. W domu nie ma kota gubiącego futro, więc rzadziej sprzątam, nie mam kota do zabawy, ani kota do głaskania, kolejna oszczędność czasu. Piorę już nie codziennie, ale raz w tygodniu. Maleńki ogródek przy domu jest praktycznie bezobsługowy. Sieciówka dostarcza mi zakupy do domu. Nie chodzę na siłownię, bo mam swoją, małą, ale wystarczającą. Z sąsiadkami nie poplotkuję, bo nie znam niemieckiego. 

Zaraz po kursie sprawy życiowe trochę się pokomplikowały, więc miałam pretekst, żeby nie wracać na kolejny turnus z terrorystą, fajnie się złożyło.

Aż tu nagle, tydzień temu natrafiłam na nie rozpakowany wór. Odkryłam w nim koce i inne pamiątki z plażowania z kilkuletnią Nat, miały trafić do Czerwonego Krzyża, ale skoro znalazłam je na strychu w Ennetburgen, coś poszło nie tak. No i walę do sąsiadki, która mówi wyłącznie po niemiecku, jak przeważająca większość naszej emeryckiej dzielni. W poniedziałki i czwartki sąsiadka opiekuje się piątką sklonowanych trzy, albo czterolatków. Nie zmyślam, ilekroć widzę te dzieci mam wrażenie, że wyglądają identycznie. Nat, która wpadła do nas z wizytą, niezależnie i nie pytana też zwróciła uwagę na klony. No więc przygotowałam sobie gadkę, czasami wypadają mi jakieś słowa, ale mam nadzieję, że wyjdę z tego z klasą, walę z tymi kocami i całą resztą do ubożuchnego "żłobka". Sąsiadka zagaduje w nidwaldzkiej gwarze, staram się ją zrozumieć, ale zdaje się, że wychodzę na klauna, równocześnie próbuję nie zapomnieć ułożonej gadki. Zapominam, cała moja przemowa staje się nie składna, w efekcie z moich ust pada coś w stylu: "Bierze pani, bo chciałaby się pozbyć?"

Tekst, którego nie powstydził by się Neandertalczyk!

Tak dłużej nie da się żyć w tej części świata. Dzisiaj startujemy z niemieckim


Do spisania, 

Katarzyna Sikora Borowiecka


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Mądry hotel

Cisza!

Widzę światło