Posty

Wyświetlanie postów z wrzesień, 2024

Krowa się zbiesiła. Felieton spod bloku. Część druga.

Obraz
Zapiski z 29.09.2024, Ennetburgen Jarek znalazł alternatywne buty. Lecimy! Żeby oszczędzić sobie łażenia w deszczu wypadamy na skróty bramą garażową. Z nieba leje wodospadem, trafiamy w środek oberwania chmury, ledwo słychać dzwony przywieszone do szyi gwiazd dzisiejszego popołudnia. Rozchlapując wodę, grzejemy przez pasy i już zza rogu budynku widzę je. Truchtają, a obok nich ubrani w niebieskie koszule maszerują pastuszkowie. Postawni, młodzi mężczyźni, większość z nich ma na głowach kapelusze, z włosów pozostałych spływa deszczówka. O Cię, wśród nich pojawia/objawia się ona: wysoka, szczupła, zgrabna ubrana w koszulę rozpiętą do wysokości wydatnych piersi. Świat wstrzymuje oddech, nikt nie patrzy już na krowy, pasterka mija nas, teraz oczy wgapione są w gruby warkocz upleciony z ciemnoblond włosów tańczący w rytm jej kroków na tle łabędziej szyi. Błękitne koszule przylgnęły do umięśnionych ciał, deszcz spływa po plecach pasterzy. Nie czują zimna. Ciekawe kto komu narzuca tempo marsz

Celebrujemy zejście krów z wysokich Alp. Felieton spod bloku. Część pierwsza.

Obraz
  Ennetburgen, 28.08.2024 Spodziewaliśmy się imprezki w czasie zapowiedzianym czyli o jedenastej rano, zagapiliśmy się, dlatego w pośpiechu weszliśmy w oberwanie chmury na świat, który z dnia na dzień zziąbł do dwunastu stopni Celsjusza.  Wzdłuż trasy przemarszu pod białymi namiotami, handluje nimi lokalny sprzedawca, rozlokowali się producenci cudów na kiju: babcia wytwarzająca futrzane zwierzęce maskotki; pani od świec i syropów mieniących się kolorami tęczy; facet od miodu, mydeł i powideł. Tak, była ich cała trójka. Dalej w dwóch wielgaśnych namiotach serwowali ser podgrzewany na patelni podawany na pajdzie chleba (w kantonie Vaud roztopiony ser byłby zgarniany wielkim nożem z ćwiartki sera uwięzionego w specjalnym podgrzewaczu, podany na talerzu w akompaniamencie gotowanych ziemniaków i pikli, a naród zachwycałby się tzw. zakonnicą, czyli tą częścią sera, która zbrązowiała w procesie obróbki cieplnej i stanowi wartość najwyższą. U nas do wyboru były pęta kiełbasy z grila też na ch

Fajna restauracja w Stans i sklep kolonialny w Kerns

Obraz
Zwiedzamy nowe okolice, wybraliśmy się na obiad do Stans (Nidwald), stolicy naszego kantonu. Restauracja Culinarium Alpinum (nikt mi nie płaci za reklamę, ale polecam) okazała się wybitna i to nie tylko ze względu na szczodrą kuchnię: w ramach posiłku zaserwowali nam sałatkę, zupę i danie główne. Jarek, zamówił rosebeuf,  ja wrąbałam przepyszną sielawę na kaszy jaglanej  przyozdobionej pomidorowym pesto i warzywami duszonymi al dente: koprem włoskim, selerem, marchewką i czymś, czego nie byłam w stanie zidentyfikować, a potem zapomniałam zapytać (zadziwiająco smaczne połączenie). Między zupą, a daniem głównym ekipa poprosiła Jarka, żeby zmielił dla nas pieprz i ewentualnie inne przyprawy. Po posiłku, było tego tyle, że myślałam, że pęknę, tym bardziej, że zjadłam swoje i władowałam w siebie jeszcze domowej roboty frytki z jarkowego przydziału. Ciągle jestem głodna, jem i to wszystko gdzieś we mnie znika. Pasożytów brak, sprawdziłam. Już po posiłku, z tarasu weszliśmy do restauracji, że

Rekonwalescencja

Obraz
Dzwoni pośredniczka, ma dobre wieści, znalazła chętnych na nasze mieszkanie. Wiedziała, że wiejemy od dzwonnicy, odbieram na tarasie, z wieży kościelnej wydziera się dzwon, wstrzymuję oddech, ale zaraz przypominam sobie, że miałam się oswoić z dzwonami, liczę w myślach do dziesięciu. Ach, ten dzwon, wzdycha pośredniczka. Zapomniała, czy udaje, że umknęło to jej uwadze. A może liczy się przemiał.   Od operacji minął tydzień. Przez kilka dni odpoczywałam, czasem gdzieś tam się przeszłam, jednak tym razem wybrałam się na dzisięciokilometrowy spacer po okolicy. Po drodze w wiosce Buochs natknęłam się jeszcze na festiwal jedzenia ulicznego i wciągnęłam dwa tacosy z wieprzowiną. Od tygodnia wciąż jem i cały czas jestem głodna. Trasą wzdłuż brzegu jeziora maszerowałam dalej. Po godzinie dotarłam do Beckenried, a w nim odwiedziłam lokalny skansen składający się z drewnianej willi na oko osiemnastowiecznej otoczonej bambusowym laskiem w parku udekorowanym rzeźbami i ławeczkami przycupniętymi w

"Co nas nie zabije"

Obraz
Zapytana przez nową znajomą o to gdzie mieszkam odpowiedziałam, że w Ennetburgen w centralnej Szwajcarii, ale nie czuję się tutaj u siebie. Przez  dwadzieścia pięć lat żyłam w Nyon w kantonie Vaud, mówię po francusku, teraz muszę nauczyć się niemieckiego, tyle że cztery na pięć osób posługuje się tutaj angielskim, więc brakuje mi motywacji.  Inaczej było rok temu, zaraz po przeprowadzce: przez miesiąc codziennie jeździłam do szkoły w Lucernie, okazałam się prymusem, ale lekcje były nudne, a nauczycielka nie chciała albo nie potrafiła poradzić sobie z facetem, który podnosił nam wszystkim ciśnienie, porównując, w niekończących się wywodach, swój język ojczysty do niemieckiego. Po cholerę szukać podobieństw między odrębnymi grupami językowymi, zapamiętać jak ma być i szlifować.  Z dyplomem A1.1. urwałam się ze szkoły i dorwałam Duolingo. Powtarzałam niemieckie frazy z nienaganną dykcją i czymś na kształt niemieckiego akcentu, przy czym darłam się tak, że Jarek kazał mi zamykać drzwi od s